piątek, 30 grudnia 2011

Madrid y Navidades en España


miało być najpierw o Świętach, ale doszłam do wniosku, że nie ma sensu powtarzać tego, co można znaleźć np. tutaj:
http://www.twojaeuropa.pl/1074/navidad-czyli-boze-narodzenie-w-hiszpanii
zwłaszcza, że mój opis byłby (zapewne.. :P) podobny.
także jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się jak to mniej więcej wygląda w Hiszpanii, to polecam powyższy artykuł. ja sama powróciłam na Święta do Polski, dlatego też nie miałabym wiele więcej do powiedzenia na ten temat.
tymczasem zapodaję 'kolędę' powszechnie znaną i śpiewaną w Hiszpanii podczas Świąt (ryła nam mózgi nawet w Mercadonie...):



..czyli że "spójrz jak rybki w jeziorze piją, żeby zobaczyć jak rodzi się Bóg" oO


jako że wracałyśmy z Renatą na Święta do Polski avionem z Madrytu, chciałyśmy pojechać tam 2 dni przed wylotem, żeby coś jeszcze pozwiedzać.
niestety poszukiwanie coucha w tym 3milionowym mieście nie okazało się wcale łatwe.. wielu ludzi w profilach ma napisane jakieś tajne informacje, które musisz zawrzeć w swoim pytaniu, żeby byli pewni, że studiowało się ich profil wystarczająco uważnie, albo stawiają różne dziwne warunki...
np. jeden gość niby się zgodził, a później od razu wprost nam napisał, że mamy z nim wyjść i stawiać mu drinki (buhaha), a w ogóle to on musi nas najpierw obczaić, a jak mu się nie spodobamy to musimy się liczyć z tym, że nie zgodzi się nas przenocować...
KAMAN WTF?! oO

ok, wiem, że dużo ludzi w ogóle nie czyta tych profili tylko robi kopiuj>wklej, ja przeważnie nie, ale jak nie mam czasu to zdarza się. heloł poza możliwością poznania nowych ciekawych ludzi główną ideą couchsurfingu jest jednak właśnie COUCH SURFING...
ech.
ok, w końcu udało nam się znaleźć Martynę, Polkę, która jest na Erazmusie w Madrycie i zgodziła się nas przenocować w swojej malutkiej kawalerce w centrum, ale to było już trochę później i pojechałyśmy tylko 1 noc przed odlotem..
(i tak wystarczyło, jak dla mnie..)

stop do Madrytu:
łapanie stopa w Cordobie: 3h
później już szło gładko - ok, poza tym, jak gość wysadził nas na tragicznym pustym zjeździe, gdzie mogłybyśmy spędzić noc, gdyby nie jak zwykle łut szczęścia... ale najlepszy był Luis Eduardo Hernandez, który po tym, jak przy stacji przyczepiła się do nas policja, zabrał nas do Madrytu. chłop był z Ameryki Południowej, może z Kolumbii, od kilku lat pracuje w Espanii, a tego dnia mówił, że spał po imprezie ze 4 h, później bladym świtem musiał jechać tam i z powrotem do Malagi.. był wrakiem, a w Madrycie czekała go kolejna impreza! szalony.
(policja na stacji nas wylegitymowała i twierdziła, że łapanie stopa jest w Hiszpanii zabronione. po wytłumaczeniu im, że jest, ale tylko na autostradach, tak jak wszędzie - panowie zmienili zdanie oO podobno często trzeba im to tłumaczyć; sami nie wiedzą co w ich kraju można, a czego nie..)



Madrid




a w te Święta to Madryt oszczędza(ł). tak tak.
na oświetlenie miasta składało się 3 800 000 lampek, o 600 000 mniej niż w zeszłym roku!
ponadto zmniejszono zużycie energii na światełka o 27% w porównaniu do ubiegłego roku. ozdoby były zapalane na 18h dziennie, tak, że w piątek i sobotę gaszono je o 24.00, a w pozostałe dni już o 23.00.. (poza Wigilią i Nowym Rokiem).
co więcej, w tym roku nie było nowych ozdób- miasto udekorowano wyjątkowo tymi samymi, które świeciły zeszłym roku!
Madrycie, podziwiam, jak w dobie kryzysu zaciskasz pasa.

środa, 28 grudnia 2011

Portugalia 1.2


portugalski hit ostatnich dni

Niedługo po naszym powrocie z Sevilli odwiedzili nas poznani w Lizbonie
..Celso..
..i Daniel.
jako że zostali przywitani chlebem i solą oraz wódką mieli powody do radości ;p
jednego z wieczorów przybył też Rafa z Jaen.
na drugim planie Kasia ze swoim prezentem urodzinowym od Celso i Daniela:)



z okazji ich wizyty udaliśmy się pod Cordobę zwiedzić Medinę Azaharę, czyli jakieś ruiny.
jakieś ruiny (myślałam, że będzie to tylko kupa gruzu) okazały się całkiem sporymi pozostałościami po istniejącym tu kiedyś mieście..



poniedziałek, 12 grudnia 2011

McSevilla i duże frytki



kryzys kryzysem, ale świętować trzeba. 6. i 8. grudnia to kolejne wolne dni w Hiszpanii nazywane "puente" - czyli most. jako że w tym roku przypadły na wtorek i czwartek chciałyśmy jechać już w piątek 2 grudnia do Walencji- ja z Renatą, a Kasia ze swoją współlokatorką Zosią. ostatecznie jednak w piątek były jakieś imprezy, więc zostałyśmy w Cordobie i stwierdziłyśmy, że Walencja daleko...
że może będzie padać...
że może trzeba wrócić w poniedziałek na hiszpański i nie opłaca się tyle jechać...
stanęło więc na wycieczce do Sevilli.

jako że Renata ma znajomych chyba w połowie hiszpańskich miast ;) mogłyśmy spać u jej kolegi, Darka. tyle że po imprezie wstałyśmy w sobotę koło 13 (ok, ja o 14) i nie wiem czy kiedyś później zaczynałam łapać stopa - na wyjeździe byłyśmy koło 16.. zresztą Kasia i Zosia nie były wiele szybsze ;p
prawie od razu złapałyśmy jakichś 3 gości, nie dogadałyśmy się do końca i zawieźli nas... na kolejny wyjazd z Cordoby oO chcieli nas po prostu przewieźć kawałek - super. to było trochę gorsze miejsce, stałyśmy 3 godziny i już zastanawiałyśmy się nad powrotem (co zaiste byłoby smutne), zwłaszcza że Hiszpanie to często żałosne chamy, pokazują środkowy palec lub jeszcze inne znaki, drą mordy z samochodu czego i tak (na szczęście) nie da się zrozumieć, udają że się zatrzymują i odjeżdżają, mając przy tym ubaw życia... dzicz.
w końcu jednak zatrzymały się 3 dziewczyny, Brazylijki, które są na wymianie w Barcelonie, ale korzystając z puente zwiedzały Hiszpanię wypożyczonym samochodem. (wiadomo - jeśli zatrzymuje się ktoś w Hiszpanii to na 50% nie będzie to Hiszpan.. dzicz ma pełne gacie i boi się zabierać autostopowiczów, nawet jeśli to 2 dziewczyny.. ;P)

tak czy inaczej dotarłyśmy do Sevilli, która, w przeciwieństwie do Cordoby była już ozdobiona świątecznie, a przez ulice przewalały się takie tłumy, że nie dało się przejść.. +wszędzie pełno drącego się bachorstwa, gr :P

wtorek, 6 grudnia 2011

Jaén


w weekend 19/20 listopada wybrałyśmy się z Kasią do Jaén, niewielkiego miasta ok. 108 km na wschód od Cordoby.

dotarłyśmy dość szybko poruszając się głównie carreterami i podziwiając po drodze oliwki dojrzewające na polach.. w powietrzu czuć było specyficzny zapach oliwy.
prowincja Jaén to najbogatszy w gaje oliwne region Hiszpanii i zarazem największy światowy producent oliwy z oliwek.

z centrum odebrał nas nasz host Rafa, a jako że mieszka w dzielnicy La Magdalena, tak wygląda widok z jego mieszkania:)


nie tracąc czasu poszłyśmy na spacer..

piątek, 2 grudnia 2011

listopadowo po raz drugi




tydzień po powrocie z Lizbony przyjechał do nas nasz host z Gibraltaru ze swoim kolegą Hiszpanem.
długo by opowiadać, tyle, że zakończyło się to tragedią.
przez dwa wieczory moje Hiszpanki nie mogły przesiadywać i oglądać swoich seriali w salonie (przy czym piły z nami, a za drugim razem gdzieś wyszły), co okazało się być dla nich traumatycznym przeżyciem.
w związku z tym raczej nie mogę mieć gości.
w związku z tym chcę się przeprowadzić na drugi semestr. :)

poniedziałek, 28 listopada 2011

jesienn

nnie


zapomniałam trochę o Cordobie.


ale ona ciągle tutaj jest, a ja w niej. siedzę. i jem. i rosnę.
i tak niepostrzeżenie minął sobie listopad..

dziękuję za uwagę.



środa, 9 listopada 2011

cudownie, najlepiej, najwspanialej



...czyli witaj Portugalio!! :D


a konkretnie Lizbono.


…tylko Lizbono- bo miałyśmy do dyspozycji jedynie 4 dni wolnego (Wszystkich Świętych przypadło we wtorek, a w poniedziałek brak ważnych zajęć:) właściwie Kasia chciała zostać do środy, ale ja jako fest pilny student wolałam jednak wrócić

…i nie tylko Lizbono- bo nasi hości z CS okazali się tak kochani, że zrobili nam dwie wycieczki w bliższe i dalsze okolice stolicy:)





w Portugalii zakochałam się już 4 lata temu, podczas pierwszej wyprawy stopem zagranicę. nie umiem tego wytłumaczyć, po prostu czuję się tam dobrze, bardzo dobrze. klimat nad oceanem jest inny niż nad morzem; patrząc na ocean czuje się jakąś jego siłę, moc, potęgę, która porywa. dostojną przestrzeń niezmierzonej głębi.


i z jednej strony boisz się tej potęgi, a z drugiej chcesz zamknąć oczy i pozwolić jej porwać się, pochłonąć, zawładnąć tobą… zobaczyć ten zupełnie inny świat, jego odmienność, drapieżność i piękno. ukołysać się w jego niebieskości do snu.


..tymczasem otwierasz oczy. jesteś dalej na plaży z mnóstwem wyrzuconych na brzeg muszelek, krabów, meduz, alg, śmieci i ośmiornic. mewy przechadzają się obok, zostawiając ślady płetw na piasku.


nie należysz do tego niezgłębionego świata, możesz tylko zamoczyć w nim palce stóp, możesz tylko stać na brzegu i patrzeć.


tak czasem sobie myślę. jeśli akurat nie biegam po plaży zbierając muszelki albo robiąc zdjęcia krabom.





tymczasem oto foto-relacja z wyprawy:

w ciemnej dupie, czyli kolejny stop do następnego zjazdu z autostrady, po którym nikt nie wjeżdżał...
przez imprezę dnia poprzedniego oraz moje nieogarnięcie transportu w Cordobie zaczęłyśmy łapać stopa dopiero po 12... -  przecież Cordoba-Lizbona to tylko z 500-600 km ^^


sobota, 29 października 2011

Gibraltar!


ale najpierw...

kilka zdjęć po naszym powrocie z Granady miesiąc temu :
(gdyż weseli i rześcy udaliśmy się zwiedzać Cordobę)







wtorek, 25 października 2011

mi vida en Córdoba

czas wreszcie opisać trochę moje życie tutaj, mieszkam wszak w Cordobie już 1,5 miesiąca.
(z tygodniową przerwą na Maroko)

pierwsze 3 tygodnie po powrocie z Maroka były trochę straconym czasem (o pierwszym tygodniu po przyjeździe nie wspominając^^), bo niewiele rozumiałam przez andaluzyjski akcent tutejszych Hiszpanów, a jak już zaczęłam trochę kojarzyć to i tak nie mogłam się z nimi porozumieć przez mój żałobny hiszpański : )
oczywiście w czasie wakacji ani razu nie zajrzałam do książek :) zapomniałam końcówki we wszystkich czasach i mówiłam głównie "Aga jeść, Aga iść" itp. ^^ próbowałam się tak porozumiewać raczej tylko z moimi współlokatorkami, bo wstyd przed innymi ludźmi tak kaleczyć ich język. (choć oczywiście wiem, że inaczej nigdy nie będę robić postępów) właściwie przed nimi też było mi wstyd, więc mówiłyśmy częściej po angielsku; jak wspominałam ich angielski był początkowo tak jak mój hiszpański, ale jakoś sobie przypomniały i szło nam coraz lepiej : ) zresztą jedna z nich studiuje anglistykę, ale cóż, umówmy się- wiele dzieci w naszych gimnazjach mówi lepiej niż ona ;P ale z Ainoa mogę przynajmniej w miarę swobodnie rozmawiać.

tak czy siak bardzo ważna sprawa! jak wyglądają moje współlokatorki???
ku uciesze wszystkich o to pytających oraz osoby zdaje się najbardziej zainteresowanej sprawą (Wujo pozdrawiam!) - oto one:


Graciela, Ainoa i Inma

niedziela, 16 października 2011

it's tragedy, czyli wycieczka do Granady


ojojoj dawno mnie tu nie było!

poprzedni post również trochę mnie wykończył ^^ a teraz kiedy chciałam wreszcie coś napisać to albo znów trzeba było iść na imprezę albo internet tak się ciął (i tnie nadal!), że można oszaleć.

dojazd stopem z madryckiego Barajas nie należał do najłatwiejszych, myślałam, że pójdzie szybciej, ale w końcu francuscy wycieczkowicze podwieźli mnie spory kawał do samej Cordoby.

w której nic się nie działo.


siedziałam więc w mieszkaniu sfrustrowana nieco internetem, chodziłam do szkoły - zajęcia zaczęły się już niby 21 września, ale połowa była odwoływana, także trochę sobie pokrążyłam.
do szkoły mam 15 minut, dlatego zawsze wychodzę za 10 i biegnę i się spóźniam.. :)

jakieś party erasmusowe pewnie były czy spotkania... kolacja za 7 euro- kiedy pomyślałam, że wreszcie się zaczyna, okazało się, że już się kończy.. oO

ok. po kilku dniach przyjechali Kasia z Wojtkiem i odbyliśmy jedną z najgorszych wycieczek EVER - do Granady ^^

dlaczego najgorszych?
samo miasto jakoś bez szału jak to wszyscy (!!) emocjonują się, że Granada to najpiękniejsze miasto w Hiszpanii... jednak prawda, że byliśmy tam tylko klika godzin, nie widzieliśmy wszystkiego, do tego pewnie w nocy jest tam dużo ładniej... ale po prostu bez szału jak dla mnie.
statusu najgorszej wycieczki nie otrzymuje jednak przez wzgląd na ów spacer po mieście, ale przez wzgląd na jeden z najtragiczniejszych powrotów. powroty bowiem w 80% bywają w moim przypadku tragiczne, jednak noc spędzona w ciemnej andaluzyjskiej dupie na ciężarówce, gdzie ukrywałyśmy się z Renatą przed krążącymi Cyganami uważam za jedną z naprawdę naj!-gor!-szych! ^^



ale od początku.
otóż podzieliliśmy się i Kasia miała jechać z Wojtkiem, a ja z koleżanką z Erasmusa, Renatą. bladym świtem, czyli około 9 (można rzec, że to tutaj blady świt, bo Słońce wschodzi dopiero koło 8.30 - dziwne) pocisnęliśmy wesoło do wyjazdu z miasta, zajęło nam to około godzinę.
zdecydowaliśmy się jechać drogą lokalną, nie autostradą, bo to najkrótsza trasa; poza tym chciałam uniknąć zmieniania autostrady, jeśli ktoś akurat nie skręcałby tam gdzie my, musielibyśmy biegać po autostradzie, a jakoś niespecjalnie mi się chciało.

poszło całkiem nieźle, Wojtek i Kasia złapali po 5 min prosto do Granady, my z Renatą z 2 przesiadkami, ale 2. samochód sam się zatrzymał, bo gość widział nas jak ładujemy się pod Cordobą, a 3. złapany w ostatniej chwili - szłyśmy na miejsce do łapania, ale kiedy zobaczyłam TO:


..wyciągnęłam rękę praktycznie kiedy już nas minął, ale udało się! :D

miły pan podwiózł nas do centrum Granady.
znalazłyśmy informację turystyczną, gdzie wzięłyśmy mapkę i poszłyśmy (a raczej wspięłyśmy się) pod Alhambrę - główny zabytek Granady, wielki i przepiękny (podobno) zespół pałacowy z XIII wieku, rozbudowany przez Arabów w XIV wieku. Alhambra była ostatnim punktem oparcia Arabów w Hiszpanii, czyli została zdobyta w 1492 roku. Oczywiście jest wpisana na Listę UNESCO.


poniedziałek, 26 września 2011

pierwszy raz w Maroku, pierwszy raz w Afryce! :)

zwiedzanie Hiszpanii rozpoczęłam od tygodniowej wycieczki do Maroka ;p na szczęście nie musiałam jechać sama.

oto uczestnicy wycieczki:

Kasia - fizyk-teoretyk               Wojtek - pan filolog                   Aga - niewydarzony religioznawca


kiedy?
przeważnie 17-24 września, jednak również trochę przed i trochę po

miejsce:
drogi i bezdroża Afryki i Europy ;) zasadniczo Maroko.

koszt:
70 zł: 2 bilety Ryanair Madryt-Tanger i Marrakesz-Madryt, kupione ok. 1,5 miesiąca wcześniej (easyjet tez ma w takich cenach)
60 euro: wydane na miejscu, przy czym była to wyprawa all inclusive: 6/7 noclegów płatnych, pamiątki, restauracje, autobusy (!!), taksy (!!!!)..


Kasia i Wojtek dotarli stopem z Krakowa do Madrytu w ciągu 3 dni, spali u ludzi z CS, mnie nie udało się załatwić tak noclegu, przyjechałam więc do Madrytu 16.09, w piątek wieczorem, z zamiarem spania na lotnisku (wylot mieliśmy ok. 11). Praktycznie całą drogę podwoził mnie wytatuowany Marokańczyk, trochę się go na początku wystraszyłam, ale był ok. Słuchaliśmy Tiken Jah Fakoly- dobre wprowadzenie w klimat przed wyprawą, a jako że on mówił tylko po francusku nie mieliśmy możliwości odbycia dłuższej konwersacji :) Dowiedziałam się tylko, że jeździ ciągle między Afryką a Francją, wozi samochody czy co, a może handluje haszem, kto to wie. Zatrzymaliśmy się na parkingu żeby sobie zajarał, myślałam, że to jakiś papieros, dopiero w Maroku dotarło do mnie że tak pachnie haszysz.. Cóż, w Hiszpanii to normalka.
Mógłby mnie zawieźć na lotnisko, ale chciałam jechać do centrum spotkać się z Kasią i Wojtkiem (ostatecznie nie doszło do tego, bo dotarłam za późno).
Metro w Madrycie dojeżdża na lotnisko, są trzy przystanki. Wysiadłam na środkowym - niestety nie trafiłam tam, gdzie myślałam że będę. Nie chcąc drugi raz płacić za bilet postanowiłam się przejść, w końcu miałam całą noc przed sobą. Zagadnięci o kierunek ludzie, dwie babcie z upośledzonym chłopakiem, stwierdziły że to za daleko i że mnie zawiozą. Ok! :) Po drodze podwoziliśmy jeszcze jakichś znajomych, tak, że w pewnym momencie siedziałam z tyłu z dziadkiem i dwoma babciami jeden na drugim :D w końcu babcie postanowiły, żebym spała u jednej z nich! słodkie! :D także przyfarciłam- noc spędziłam u pani Beatriz. odstąpiła mi nawet swoje łoże, uparła się, że to ona będzie spać na kanapie.. :(

ja i Beatriz

rano dostałam śniadanie, kanapkę i soczek do samolotu, a jakby tego było mało Beatriz podrzuciła mnie pod sam terminal. tam odnaleźliśmy się z Kasią i Wojtkiem i wesoło poszliśmy się odprawić. przeżyliśmy chwilę grozy, gdy przez wymianę kasy (złodziejski kurs!) o mało nie spóźniliśmy się na samolot.. tak przynajmniej myśleliśmy i biegliśmy przez lotnisko zbliżając się z przerażeniem do pustej bramki.. okazało się że samolot był opóźniony :)

lecieliśmy ponad 3 godziny, tzn. ponad godzinę, ale w Maroku trzeba dodać 2h do europejskiego czasu.
z lotniska nie było autobusów, zdecydowaliśmy (zostałam przegłosowana ;) ) żeby jechać taksą (150 dirham = mniej więcej 15 euro). razem z dwójką młodych Hiszpanów złożyliśmy się na nią i wyszło po 3 euro za osobę.
(w Maroku są dwa rodzaje taksówek: grande taxi, które mogą jeździć poza granice miasta i petit taxi, które poruszają się tylko w granicach miasta)


Tanger to postkolonialne miasto, przechadzając się po jego starszej części ma się wrażenie, jakby czas zatrzymał się tutaj sto lat temu.



typowy ubiór Marokańczyków - długa szata, czapa na głowie i laczki w szpic. oraz broda.

poniedziałek, 19 września 2011

jedno oko na Maroko, a drugie..?

..a drugie na Bab Bou Jeloud w Fezie. Od przedwczoraj jetem z Kasia i Wojtkiem w Maroku :D jest super!!
lecielismy z Madrytu do Tangeru, pierwszy dzien spedzilismy zwiedzajac Tanger; spalismy w namiocie na dachu u jednego z wszechobecnych naganiaczy w pobliskim Asilah. Tam tez spotkalismy Belga Thomasa, z ktorym wieczorem poszlismy przejsc sie po medresie, starej dzielnicy miasta. Kasia i Wojtek jedli tam gotowane slimaki.. ja sie nie skusilam, choc podobno sa dobre na gardlo, a przez klime w Hiszpanii mam ciagle chrype i nie moge mowic.
Wczoraj pojechalismy stopem do Fezu, zapowiada sie na bardzo ciekawe miasto. Stop w Maroku to bajka, czestio tylko wyciagasz reke i od razu jedziesz ;D
Maroko jest piekne; jestem zachwycona :D tymczasem wracam do moich towarzyszy zeby za bardzo mnie nie znielubili. 24.09 wracam avionem z Marrakeszu
salam alajkum!

środa, 14 września 2011

hola?

11 sierpnia, niedziela

niedzielę rozpoczęłam od uroczystego śniadania za 1,5 euro (2 tosty, sok i kakao) w barze przy hostelu. następnie udałam się do kościoła, gdzie ksiądz odprawił mszę w ekspresowym tempie 35 minut. mogłabym przystąpić do kontynuacji radosnego poszukiwania mieszkania, ale dzień wcześniej murzynek w hostelu powiedział mi, że nie ma miejsc na dzisiejszą noc, także byłam przygotowana na kolejne szukanie noclegu przez 2 godziny. kiedy już zwaliłam się na dół ze swoimi walizami, okazało się, że ktoś zrezygnował i mają miejsce. zmieniając pokój z 7osobowego dormitorium damsko-męskiego na 3osobowy pokój tylko dla bab, płaciłam teraz 15 euro ( za 7os. 17 euro). zrozum Hiszpanów..

polazłam do dzielnicy Ciudad Jardin, niedaleko centrum i niedaleko uniwersytetów, mieszkają tam studenci i jest dużo ogłoszeń. tutaj raczej nie daje się ogłoszeń w internecie, tylko rozwiesza na ulicy. pozbierałam sporo karteczek z numerami i zaczęłam dzwonić, ale było to daremne, bo prawie nie mówię po hiszpańsku ^^. udało mi się kilka razy zrozumieć, że już zajęte, albo że szukają od razu kilku osób. standardem jest tu, że w mieszkaniu są 2 łazienki (nie kibel i łazienka, ale dwie łazienki!)- trochę dziwne; praktycznie wszystkie mieszkania mają też osobny salon. Oczywistością jest, że każdy ma swój pokój, nie tak jak u nas pokoje przeważnie są 2-osobowe, czasem 3os. czy więcej. :D

wtorek, 13 września 2011

pamiętniczek z Hiszpanii..

..czas zacząć prowadzić.
dla mamy, taty, misiów-pysiów.
oraz dla lansu, wiadomo.



słowem wprowadzenia pragnę zwierzyć się, iż ekskurs ten zaaranżowany został przez Wielce Szanowny O Jakże Uczony Uniwersytet Ekonomiczny z Krakowa. zaaranżowanie polegało na tym, że UEK ma podpisaną umowę wymiany studenckiej z uczelnią w Kordobie. jako że okazałam się być zbyt tępa, nie dostałam stypendium- znaczna większość ludzi dostała, ale niestety są też tacy którzy nie uświadczyli. trochę tego nie rozumiem, ale wielu rzeczy które się tam dzieją nie rozumiem, być może z czasem zostanie mi to dane.
jednak może przez fakt ten powinnam zmienić nazwę wycieczki na DZIADING W HISZPANII ?
uwidzimy.
tymczasem sponsorem pozostaje pragnący zachować anonimowość Pan Tata Andrzej. pozdrawiam!

piątek, 26 sierpnia 2011



Oto wróciliśmy. Tylko 15 dni włóczęgi w tym roku, bardzo skromnie, ale w planie nie było ani jednego dnia, także nie mogę narzekać. Niestety nie wszystko wyglądało tak jak na obrazku powyżej, ale staraliśmy się :D

PL - Słowacja - Węgry - Serbia - Czarnogóra - Kosowo - Serbia - Bułgaria - Rumunia - Mołdawia (- Naddniestrze) - Ukraina - PL
około 4 500 km, z tym że tym razem (co za ujma na honorze!), nie wszystko stopem- jakieś 700 km na odcinkach Kiszyniów - Tyraspol oraz Kijów - Lwów - Medyka pokonane odpowiednio autobusem, pociągiem i marszrutką :( tragedia życiowa, ale wytłumaczę się i zwierzę dokładniej w szczegółowym sprawozdaniu, które mam zamiar na dniach spłodzić i wrzucić w osobnej zakładce ;)


Poza tym jak zwykle setki przyjaznych ludzi, którzy stawali się naszymi przewodnikami pokazując piękno swoich krajów, niezapomniane widoki czarnogórskich gór, bezludne pola Mołdawii, szaleństwo dźwięków nocą w Gučy, państwa, które nie istnieją, pierwsze dwa traktory złapane na stopa, spokój serbskich monastyrów, niedwuznaczne propozycje Ukraińców, żołnierze KFOR eskortujący nas przez granicę - to i wiele innych atrakcji już wkrótce w zakładce "Guča-Kosovo-Moldova 2011"! : )




wtorek, 2 sierpnia 2011

. ..

 
Panie
dziękuję Ci że stworzyłeś świat piękny i bardzo różny


a także za to że pozwoliłeś mi w niewyczerpanej dobroci
Twojej być w miejscach które nie były miejscami mojej codziennej udręki
                                          i
– że nocą w Tarkwini leżałem na placu przy studni i spiż 
rozkołysany obwieszczał z wieży Twój gniew lub wybaczenie 


a mały osioł na wyspie Korkyra śpiewał mi ze swoich 
niepojętych miechów płuc melancholię krajobrazu


i w bardzo brzydkim mieście Manchester odkryłem ludzi 
dobrych i rozumnych


natura powtarzała swoje mądre tautologie: las był lasem 
morze morzem skała skałą


gwiazdy krążyły i było jak być powinno – Jovis omnia plena

– wybacz – że myślałem tylko o sobie gdy życie innych
okrutnie nieodwracalne krążyło wokół mnie jak wielki
astrologiczny zegar u świętego Piotra w Beauvais

że byłem leniwy roztargniony zbyt ostrożny w labiryntach i grotach

a także wybacz że nie walczyłem jak lord Byron o szczęście
ludów podbitych i oglądałem tylko wschody księżyca i muzea


– dziękuję Ci że dzieła stworzone ku chwale Twojej udzieliły
mi cząstki swojej tajemnicy i w wielkiej zarozumiałości
pomyślałem że Duccio van Eyck Bellini malowali także dla
mnie


a także Akropol którego nigdy nie zrozumiałem do końca
cierpliwie odkrywał przede mną okaleczone ciało


– proszę Cię żebyś wynagrodził siwego staruszka który nie
proszony przyniósł mi owoce ze swego ogrodu na spalonej

słońcem ojczystej wyspie syna Laertesa

a także Miss Hellen z mglistej wysepki Mull na Hebrydach
za to że przyjęła mnie po grecku i prosiła żeby w nocy
zostawić w oknie wychodzącym na Holy Iona
zapalona lampę aby światła ziemi pozdrawiały się

a także tych wszystkich którzy wskazywali mi drogę
i mówili kato kyrie kato


i żebyś miał w swojej opiece Mamę z Spoleto Spiridiona 
z Paxos dobrego studenta z Berlina który wybawił
mnie z opresji a potem nieoczekiwanie spotkany w Arizonie
wiózł mnie do Wielkiego Kanionu który jest jak sto tysięcy
katedr zwróconych głową w dół


– pozwól o Panie abym nie myślał o moich wodnistookich
szarych niemądrych prześladowcach kiedy słońce schodzi
w Morze Jońskie prawdziwie nieopisane


żebym rozumiał innych ludzi i inne języki inne cierpienia

a nade wszystko żebym był pokorny to znaczy ten który
pragnie źródła

dziękuję Ci Panie że stworzyłeś świat piękny i różny

a jeśli jest to Twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze
i bez wybaczenia


Zbigniew Herbert
Modlitwa Pana Cogito - podróżnika