środa, 9 listopada 2011

cudownie, najlepiej, najwspanialej



...czyli witaj Portugalio!! :D


a konkretnie Lizbono.


…tylko Lizbono- bo miałyśmy do dyspozycji jedynie 4 dni wolnego (Wszystkich Świętych przypadło we wtorek, a w poniedziałek brak ważnych zajęć:) właściwie Kasia chciała zostać do środy, ale ja jako fest pilny student wolałam jednak wrócić

…i nie tylko Lizbono- bo nasi hości z CS okazali się tak kochani, że zrobili nam dwie wycieczki w bliższe i dalsze okolice stolicy:)





w Portugalii zakochałam się już 4 lata temu, podczas pierwszej wyprawy stopem zagranicę. nie umiem tego wytłumaczyć, po prostu czuję się tam dobrze, bardzo dobrze. klimat nad oceanem jest inny niż nad morzem; patrząc na ocean czuje się jakąś jego siłę, moc, potęgę, która porywa. dostojną przestrzeń niezmierzonej głębi.


i z jednej strony boisz się tej potęgi, a z drugiej chcesz zamknąć oczy i pozwolić jej porwać się, pochłonąć, zawładnąć tobą… zobaczyć ten zupełnie inny świat, jego odmienność, drapieżność i piękno. ukołysać się w jego niebieskości do snu.


..tymczasem otwierasz oczy. jesteś dalej na plaży z mnóstwem wyrzuconych na brzeg muszelek, krabów, meduz, alg, śmieci i ośmiornic. mewy przechadzają się obok, zostawiając ślady płetw na piasku.


nie należysz do tego niezgłębionego świata, możesz tylko zamoczyć w nim palce stóp, możesz tylko stać na brzegu i patrzeć.


tak czasem sobie myślę. jeśli akurat nie biegam po plaży zbierając muszelki albo robiąc zdjęcia krabom.





tymczasem oto foto-relacja z wyprawy:

w ciemnej dupie, czyli kolejny stop do następnego zjazdu z autostrady, po którym nikt nie wjeżdżał...
przez imprezę dnia poprzedniego oraz moje nieogarnięcie transportu w Cordobie zaczęłyśmy łapać stopa dopiero po 12... -  przecież Cordoba-Lizbona to tylko z 500-600 km ^^





Sevilla. 2 spotkane Austriaczki (!!) próbowały od 2 h nieudolnie łapać stopa, też do Lizbony.
mówiły, że złapały już w sumie parę samochodów, ale do Huelvy (też po drodze, tylko trochę inną trasą) (<facepalm>)
jako że nie było innego miejsca, a my nie mogłyśmy patrzeć jak sobie nie radzą, Kasia poszła im pomóc i po kilku minutach Austriaczki miały samochód do Meridy (połowa drogi).

kózki!
nasza uprzejmość zaowocowała tym, że.. znów wylądowałyśmy w ciemnej dupie:)
tzn. na wjeździe z supermarketu na autostradę, z którego nikt nas nie chciał zabrać- podwiózł nas tam Rumun jadący do.. Cordoby. zatrzymałyśmy go w miejscu po Austriaczkach dobrą godzinę po ich odjeździe.
 

była już 17 a my dalej w Sevilli! zdecydowałyśmy się jednak wjechać do miasta i poszukać coucha na last minute request (smutek i żal).
tym sposobem w ciągu 1 dnia przejechałyśmy tylko 150 km...




po dotarciu autobusem miejskim na dworzec wysłałyśmy zapytanie i poszłyśmy się przejść..
nad rzeką akurat odbywał się jakiś koncert i zgromadziło się sporo szatanów oraz rodzin z dziećmi.
od razu czuło się, że to miasto jakoś żyje, nie to co Cordoba...



La Plaza de Toros de la Real Maestranza de Caballería de Sevilla
- czyli arena do corridy w Sevilli.
w środku muzeum corridy, w którym zresztą byłam już 4 lata temu ;E






Torre del Oro - Złota Wieża z XIII w., jedna ze 166 wież w systemie obronnym Maurów.

przekraczamy Gwadalkiwir i idziemy szukać squatu na nocleg, gdyż z CS nikt się nie odezwał :))


dobra żulerka nie jest zła, czyli impreza na chodniku przy Don Simonie z Dii za euraska (+tortilla, czekolada i chipsy:).
obok kolega żul kierował ruchem na jednokierunkowej ulicy i pokazywał jak zaparkować. faktycznie ludzie dawali mu za to kasę!! (wtf?!)

aparat mój umiera, tzn. autofokus nie działa, wybaczcie więc ślepej nieostre zdjęcia

grzebanie w śmietniku razem z Cyganką ^^

taa... w końcu wlazłyśmy do jakiegoś budynku, z którego akurat wychodzili jacyś ludzie i na najwyższym piętrze (gdzie jest tylko wejście na dach do suszenia prania), rozwaliłyśmy swój obóz. byłam tym tak osłabiona, że niestety/na szczęście nie zrobiłam zdjęć ;p


następnego dnia, rześkie i wesołe, udałyśmy się znów na obrzeża Sevilli...

spotykając po drodze pod mostem prawdziwy kemping żuli.. mieli namioty, wszystko elegancko urządzone!

..tymczasem Don Simon w dłoń i jedziemy dalej..


po żałosnym przejechaniu tylko 150 km dnia poprzedniego dotarło do nas, że autostrady to nie jest dobry pomysł. nie wiem dlaczego, ale większość ludzi spotykanych na autostradach, tzn. na wjazdach czy stacjach jest niemiła, czasem bardzo niemiła, a często w ogóle niereagująca. jest to dość przygnębiające.
postanowiłyśmy zatem jechać teraz carreterami- nacjonalkami czy jak je tam zwą, po prostu unikać autostrad. było dużo dużo lepiej! chociaż przeważnie to jazda na małe dystanse, często po 5-10 km, ale przynajmniej COŚ SIĘ DZIEJE, ruszasz się do przodu, ludzie reagują kiedy łapiesz stopa, są uśmiechnięci i bardziej pomocni.

najfajniejszy był chyba pierwszy gość, który zabrał nas z Sevilli. jechał w góry, też kiedyś jeździł stopem, nawet ostatnio w Szkocji ze swoją rodziną :D miła rozmowa:)
później wiozło nas też 2 weterynarzy, jeden złapany po drugim, byli z sąsiednich miast i okazało się, że się znają :) a co ciekawe, Kasia też studiuje weterynarię :)
do samego centrum Lizbony podwiózł nas gość, którego rodzice przyjechali do Portugalii z Angory.. pół-żartem, pół-serio powiedział, że to tutaj handlowali jego przodkami, kiedy mijaliśmy pewne miejsce przy oceanie. straszne.

pierwszy polski TIR widziany na Półwyspie Iberyjskim! w Hiszpanii nie widziałam jeszcze żadnego! ładna posucha.
pan się chyba zgubił, bo pytał kogoś o drogę, w końcu odjechał prowadzony przez radiowóz;)


nasi kochani i pocieszni hości, Daniel i Celso, odebrali nas ze stacji metra, poczekali aż się ogarniemy po nocy na klatce w Sevilli i... zabrali nas na wycieczkę 60 km od Lizbony na zachód słońca na Cabo da Roca, czyli Przylądek Roca, który jest najbardziej na zachód wysuniętym punktem Europy kontynentalnej.
niestety nie wiedziałyśmy o tym ich planie i grzebałyśmy się w mieszkaniu- kiedy przyjechaliśmy na Cabo da Roca słońce akurat zaszło :( do tego mój aparat znów się zepsuł i nie mogłam robić zdjęć... cóż, będzie motywacja, żeby tam wrócić :))

żal.pl
a tam daleko daleko to Ameryka jest!

latarnia na Cabo da Roca z XIX w.

wracając zatrzymaliśmy się jeszcze w Cascais, bardzo ładnej, klimatycznej, ale też turystycznej miejscowości


wieczorem Celso zawiózł mnie i przywiózł z kościoła... wcześniej przez jakąś godzinę próbowaliśmy znaleźć godzinę mszy w necie, ale w Portugalii i Hiszpanii to często wiedza tajemna. kiedy wreszcie nam się udało, okazało się że musiałam jeszcze czekać prawie godzinę^^ przeszłam się zatem po centrum.




fabulous Armario 8E. i babciny żyrandol.

Kasia w barłogu :D


następnego dnia Daniel miał wolne i chciało mu się łazić z nami cały dzień i pokazywać Lizbonę
 :D



pierwsza z atrakcji - Ginjinha, czyli likier wiśniowy. kolejeczka ustawia się już samego rana... oczywiście nie omieszkaliśmy walnąć po bani na dobry początek dnia.
a na pierwszym planie pan pucybut..

^^


mirador, czyli że widok z wieży

widok z najbardziej turystycznej ulicy Lizbony, Augusta Street, na Rua Augusta Arch z placem Praça do Comércio w tle
(jakby to kogoś obchodziło hmm)

Praça do Comércio (Commerce Square)

7 metrowa figura Glorii (Chwały znaczy) na Rua Augusta Arch, zbudowanym w 1755 r., aby upamiętnić odbudowę miasta po trzęsieniu ziemi w 1735 r.



pomysł na biznes - wypożyczanie turystom takich maszyn, by mogli zwiedzać co chcą i w swoim tempie

prawie jak Notre Dame, czyli lizbońska katedra (XII w.)






Daniel, Aga i dużo drzewo

suszenie prania na przystanku









szkoła czarownic, czyli jak w katolickim kraju dzieci przygotowuje się do święta Wszystkich Świętych





zrobione Z TRAWY ;o







legenda o kogucie z Barcelos, czyli czemu kogut jest symbolem Portugalii


alternative fish

..i naprzeciwko - dead fish^^



czy ktoś wie co to jest? :P








porto! :D


widok na Zamek Św. Jerzego






przygotowania do Halloween na jednym z placów


hit- różowy dom prezydenta! :D


kolejka po Pastel de Nata w Belém (przedmieścia Lizbony). ciastko było tak dobre że nie zdążyłam udokumentować. w tle olbrzymi XVI w. Klasztor Hieronimitów przypominający mi angielski parlament. ponoć pochowany jest tam Vasco da Gama (w 1497 r. wyruszył z portu w Belém i odnalazł drogę morską do Indii).











kolejna atrakcja Belém - Pomnik Odkrywców. przedstawia odkrywców, dzięki którym rozpoczęły się mordy i ograbianie nowo poznanych ludów Afryki i Ameryki, dlatego emigranci specjalnie za nim nie przepadają..





trzecią atrakcją jest widok z widocznej w oddali wieży. Kasi i Danielowi nie chciało się tam iść, poszłam więc sama, a oni w międzyczasie obstawiali czy dotrę do końca... cóż, nie dotarłam :P :D ale przecież będę tam jeszcze nie raz! :))
btw, Klasztor Hieronimitów i Wieża
Belém wpisane są na Listę UNESCO




przed Muzeum Sztuki Nowoczesnej


wieczorna impreza - Celso przygotował wino, Daniel mięcho..

..a Kasia ryż z warzywami i omletem. ja koncentrowałam się na kibicowaniu przy pracy.




przy ciężkiej pracy w kuchni

ostatecznie wyszły 2 wielkie gary ryżu, z czego zjedzone zostało może pół jednego..
po wspólnym biesiadowaniu razem z innymi przybyłymi couchsurferami (Portugalka Jessica i 2 Francuzów Julien i Arnaud) oraz znajomym Celso i Daniela udaliśmy się na zabawę do Barrio Alto, tzn., hm, historycznej dzielnicy miasta, gdzie studenci oddają się rozpuście. sodomia i gomoria były tym większe, że z okazji halloween bary i ulice wypełnione były poprzebieranymi monstrami, czarownicami i zombie..
jednak mimo tego stwierdziłyśmy, że gdzie jak gdzie, ale w Lizbonie jest na kim oko zawiesić. właściwie chodziłyśmy zafascynowane jak we śnie powtarzając tylko, że nie wyjeżdżamy! :D hehe także polecam..! bo Hiszpanie to brzydcy i mali są. przynajmniej w Cordobie.
skończyliśmy tańcząc w klubie z muzyką brazylijską na żywo (!), gdzie jeden gość tak wywijał tyłkiem, że wszystkich wokół nim popychał - może taki miał sposób na zrobienie sobie miejsca na parkiecie:)
tak czy inaczej było super!

great view z mieszkania naszych hostów :D perfect!!

great view rankiem

Daniel obudził nas rano pukając do drzwi z kawą.. (wiem że się powtarzam, ale: kochany!)
chłopcy chcieli nas zabrać na jeszcze jedną wycieczkę, a że musiałyśmy tego samego dnia wracać do Cordoby, trzeba było wstać wcześnie..


rajska plaża w Portinho










Sesimbra


w komplecie: Celso, Daniel, Kasia, Aga, Julien, Arnaud, Jessica

ze łzami w oczach pożegnałyśmy naszych nowych znajomych, którzy zresztą podwieźli nas jeszcze kawałek do większej drogi... ale mają nas odwiedzić początkiem grudnia! :D

jeśli chodzi o powrót, to tym razem miałyśmy szczęście- do Cordoby podwiózł nas złapany niedaleko od Lizbony Rosjanin, tirowiec, który do tego zatrzymał się na pauzę w Aracenie (zachwycałyśmy się nią po drodze do Lizbony), gdzie stwierdził, że pewnie jesteśmy zabiedzonymi studentkami i kupił nam obiad w centrum.. :)

mroczna brama spotkana po drodze


koło 1 w nocy byłyśmy z powrotem


jeszcze ja w Lizbonie '07 i '11 ^^







i na koniec tak trochę bo Wszystkich Świętych, a tak trochę bo lubię i piękne jest.
tak mało.

[tu kiedyś było wideło, ale jutjub zabrał]

Tak mało powiedziałem.
Krótkie dni.

Krótkie dni,
Krótkie noce,
Krótkie lata.

Tak mało powiedziałem,
Nie zdążyłem.

Serce moje zmęczyło się
Zachwytem,
Rozpaczą,
Gorliwością,
Nadzieją.

Paszcza lewiatana
Zamykała się na mnie.

Nagi leżałem na brzegach
Bezludnych wysp.

Porwał mnie w otchłań ze sobą
Biały wieloryb świata.

I teraz nie wiem
Co było prawdziwe.


Czesław Miłosz "Tak mało"



3 komentarze:

  1. u duala słowotok a u ciebie zdjęć po sufit, w dodatku takie alternatywne, biało czarne, hipsterskie nawet. przyjedziemy tam kiedyś, tylko piniendzy nie ma i nie mamy co jeść na razie nawet, wiesz, Aguniu?
    w każdym razie ładnie, bardzo ładnie, szkoda, że nie w kolorze, bo biało i czarno to ja mam za oknem w ten listopadowy poranek.

    OdpowiedzUsuń
  2. smutno czarno-biało bo ja tutaj również wesołą biedę klepię! ^^ i nawet aparat się spsuł całkiem, olaboga!
    określenie zdjęć hipsterskimi przyjmuję jako policzek.
    ;P

    OdpowiedzUsuń