oto uczestnicy wycieczki:
Kasia - fizyk-teoretyk Wojtek - pan filolog Aga - niewydarzony religioznawca |
kiedy?
przeważnie 17-24 września, jednak również trochę przed i trochę po
miejsce:
drogi i bezdroża Afryki i Europy ;) zasadniczo Maroko.
koszt:
70 zł: 2 bilety Ryanair Madryt-Tanger i Marrakesz-Madryt, kupione ok. 1,5 miesiąca wcześniej (easyjet tez ma w takich cenach)
60 euro: wydane na miejscu, przy czym była to wyprawa all inclusive: 6/7 noclegów płatnych, pamiątki, restauracje, autobusy (!!), taksy (!!!!)..
Kasia i Wojtek dotarli stopem z Krakowa do Madrytu w ciągu 3 dni, spali u ludzi z CS, mnie nie udało się załatwić tak noclegu, przyjechałam więc do Madrytu 16.09, w piątek wieczorem, z zamiarem spania na lotnisku (wylot mieliśmy ok. 11). Praktycznie całą drogę podwoził mnie wytatuowany Marokańczyk, trochę się go na początku wystraszyłam, ale był ok. Słuchaliśmy Tiken Jah Fakoly- dobre wprowadzenie w klimat przed wyprawą, a jako że on mówił tylko po francusku nie mieliśmy możliwości odbycia dłuższej konwersacji :) Dowiedziałam się tylko, że jeździ ciągle między Afryką a Francją, wozi samochody czy co, a może handluje haszem, kto to wie. Zatrzymaliśmy się na parkingu żeby sobie zajarał, myślałam, że to jakiś papieros, dopiero w Maroku dotarło do mnie że tak pachnie haszysz.. Cóż, w Hiszpanii to normalka.
Mógłby mnie zawieźć na lotnisko, ale chciałam jechać do centrum spotkać się z Kasią i Wojtkiem (ostatecznie nie doszło do tego, bo dotarłam za późno).
Metro w Madrycie dojeżdża na lotnisko, są trzy przystanki. Wysiadłam na środkowym - niestety nie trafiłam tam, gdzie myślałam że będę. Nie chcąc drugi raz płacić za bilet postanowiłam się przejść, w końcu miałam całą noc przed sobą. Zagadnięci o kierunek ludzie, dwie babcie z upośledzonym chłopakiem, stwierdziły że to za daleko i że mnie zawiozą. Ok! :) Po drodze podwoziliśmy jeszcze jakichś znajomych, tak, że w pewnym momencie siedziałam z tyłu z dziadkiem i dwoma babciami jeden na drugim :D w końcu babcie postanowiły, żebym spała u jednej z nich! słodkie! :D także przyfarciłam- noc spędziłam u pani Beatriz. odstąpiła mi nawet swoje łoże, uparła się, że to ona będzie spać na kanapie.. :(
ja i Beatriz |
rano dostałam śniadanie, kanapkę i soczek do samolotu, a jakby tego było mało Beatriz podrzuciła mnie pod sam terminal. tam odnaleźliśmy się z Kasią i Wojtkiem i wesoło poszliśmy się odprawić. przeżyliśmy chwilę grozy, gdy przez wymianę kasy (złodziejski kurs!) o mało nie spóźniliśmy się na samolot.. tak przynajmniej myśleliśmy i biegliśmy przez lotnisko zbliżając się z przerażeniem do pustej bramki.. okazało się że samolot był opóźniony :)
lecieliśmy ponad 3 godziny, tzn. ponad godzinę, ale w Maroku trzeba dodać 2h do europejskiego czasu.
z lotniska nie było autobusów, zdecydowaliśmy (zostałam przegłosowana ;) ) żeby jechać taksą (150 dirham = mniej więcej 15 euro). razem z dwójką młodych Hiszpanów złożyliśmy się na nią i wyszło po 3 euro za osobę.
(w Maroku są dwa rodzaje taksówek: grande taxi, które mogą jeździć poza granice miasta i petit taxi, które poruszają się tylko w granicach miasta)
Tanger to postkolonialne miasto, przechadzając się po jego starszej części ma się wrażenie, jakby czas zatrzymał się tutaj sto lat temu.
typowy ubiór Marokańczyków - długa szata, czapa na głowie i laczki w szpic. oraz broda. |