wtorek, 13 września 2011

pamiętniczek z Hiszpanii..

..czas zacząć prowadzić.
dla mamy, taty, misiów-pysiów.
oraz dla lansu, wiadomo.



słowem wprowadzenia pragnę zwierzyć się, iż ekskurs ten zaaranżowany został przez Wielce Szanowny O Jakże Uczony Uniwersytet Ekonomiczny z Krakowa. zaaranżowanie polegało na tym, że UEK ma podpisaną umowę wymiany studenckiej z uczelnią w Kordobie. jako że okazałam się być zbyt tępa, nie dostałam stypendium- znaczna większość ludzi dostała, ale niestety są też tacy którzy nie uświadczyli. trochę tego nie rozumiem, ale wielu rzeczy które się tam dzieją nie rozumiem, być może z czasem zostanie mi to dane.
jednak może przez fakt ten powinnam zmienić nazwę wycieczki na DZIADING W HISZPANII ?
uwidzimy.
tymczasem sponsorem pozostaje pragnący zachować anonimowość Pan Tata Andrzej. pozdrawiam!




papiery.
załatwianie dokumentów trwało 3 miesiące i do ostatniego dnia nie potrafiłam tego wszystkiego ogarnąć. Trzeba było np. załatwić dwa ubezpieczenia- jedno z NFZu- karta EKUZ- aby być ubezpieczonym zagranicą (żeby to załatwić nie myślcie że wystarczyło iść do 1 urzędu! NFZ żąda dokumentu ZCNA z ZUSu, który jest wydawany np. przy zakładaniu firmy. jako że w przypadku taty było to kilkanaście lat temu dokument zaginął w odmętach biurokracji- trzeba było wyciągać z ZUSu nowy +potwierdzenie opłaty ostatniej składki ubezpieczeniowej z banku- to na szczęście dało się załatwić przez internet. z tym, że za każdym razem inna pani w NFZcie mówiła coś innego i żądała innych dokumentów :) do tego wymagane jest drugie ubezpieczenie- EURO26, bo to z NFZu jest niskie… oO
i tak mniej więcej z każdym z 10 (nie przesadzam) potrzebnych do wyjazdu dokumentów..
na szczęście panie w Biurze Programów Zagranicznych są bardzo miłe i zawsze starały się pomóc.

transport.
rozważałam stopa, ale niestety to trochę daleko, a jadąc sama nie miałabym namiotu, także jakieś ewentualne noclegi po drodze wyszłyby tyle co samolot. na hc/cs nie ma co zawsze liczyć.. jednak wtedy mogłabym wziąć więcej rzeczy, napakować walizy na maksa, myślałam też czy by nie wziąć roweru.. ale chyba mógłby być mały problem^^
1,5 miesiąca przed wylotem znalazłam bilet z Wrocławia do Malagi (tanie linie niestety nie latają do Kordoby, najbliżej do Malagi lub Madrytu) za 120 zł + 80 zł za 15 kg bagażu. Nie jest to tanio, ale do Hiszpanii ciężko znaleźć tańszy lot (jeśli ktoś wie jak można to chętnie się dowiem :)

oczywiście przy pakowaniu okazało się, że sama waliza waży 5 kg, także wzięłam tylko parę ciuchów, niewiele kosmetyków, przewodnik po Hiszpanii zakupiony w taniej książce 1 dzień przed wyjazdem i kilka rzeczy niezbędnych do przetrwania.. bardzo mało! było mi bardzo przykro. trochę to smutne, że człowiek staje się tak zależny czy może po prostu przywiązany do swoich rzeczy, ale z drugiej strony raczej nie jestem osobą, która pragnie powrotu do czasów pierwotnych, kiedy każdy miał tylko swoją skórę mamuta żeby się przyodziać. nie chciałabym też zostać buddyjską mniszką i chodzić po ulicy ze swoją miską żebraczą. ok. stanęło na tym że Paulinka, która była obecna przy moim tragicznym pakowaniu się (pół godziny przed wyjazdem na pociąg, bo nie mamy wagi i czekałam do ostatniej chwili aby pójść do babci do domu obok i pożyczyć..^^) ma resztę mych niezbędnych do życia gratów przywieźć kiedy będzie mnie odwiedzać, a mam nadzieję że nastąpi to niedługo. myślę jednak że ostatecznie mamunia wyśle mi je pocztą.
jeśli jeszcze nie posnęliście to zapraszam do właściwej części :)


10 sierpnia, sobota - dzień pierwszy

Wyleciałam z Wro z opóźnieniem, jakoś po 21. Przed 1 wysiadłam na lotnisku w Maladze- oczywiście było jakieś 20 stopni : ) czekała mnie radosna noc na lotnisku, na stopa do Kordoby co nieco późnawo, zresztą co robiłabym w środku nocy w Kordobie. w sumie przedziadowałabym, jak zawsze, ale samolot z Wrocławia był ostatni tej nocy, także i tak nie miałby mnie kto podwieźć. początkowo kimałam przy grupce młodych Polaków, którzy przyjechali tym samym samolotem i również uskuteczniali nocleg na lotnisku, ale zalatywali warszawką i do tego strasznie w tym miejscu wiało i mimo 20 stopni było mi zimno, toteż po jakimś czasie przeniosłam się wyżej, do hali odlotów. tam też wiało, ale mniej. w różnych dziwnych pozycjach dotrwałam do rana.

Malaga bladym świtem (czyli koło 8 rano).

Myślałam, że zrobi się jasno już koło 6 i w miarę wcześnie zacznę łapać stopa do Kordoby, ale niestety jasno zrobiło się dopiero koło 8. po jakichś 15 minutach złapałam gościa do Malagi. ledwo się dogadaliśmy, ale myślałam, że będzie gorzej. pytał czy Polska jest w Europie -.- oczywiście chciał mnie wcisnąć do autobusu, ale udało mi się przekazać mu, że chcę jechać dalej stopem. droga z lotniska okazała się jednak krótsza niż myślałam i kiedy chciał skręcać do miasta musiałabym łapać na autostradzie -nie wpadłam na to, że można by łapać na wjeździe oO byłam trochę nieprzytomna. poza tym chłop twierdził, że bilet do Kordoby kosztuje 7 euro, więc pomyślałam, że zaszaleję.

Wysadził mnie pod stacją- bilet kosztował 13 euro -.-
Autobus też jechał 3 godziny, wytoczyłam się w Kordobę koło 12. Toczenie się nie było fajne, bo miałam dwie walizy, z których jedna (Carrefour- 40zł) ma zepsute kółka, więc musiałam ją praktycznie sunąć po ziemi :) Sunąc tak w stronę centrum widziałam po drodze dużo ogłoszeń z mieszkaniami do wynajęcia, co napełniło moje serce nadzieją, że być może i dla mnie znajdzie się tani pokój. Szukałam kafejki internetowej, żeby znaleźć jakiś tani hostel w okolicy (zrobienie tego w Polsce byłoby zbyt proste!) i sprawdzić gdzie w ogóle jestem. W Burger Kingu, gdzie w związku z tymi nadziejami skusiłam się na chickenburgera i lód z colą za 2 euro okazało się, że gniazdko z prądem nie działa, a więc mój komputer również nie zadziałał. W końcu dotarłam do informacji turystycznej, w której miła pani dała mi mapkę centrum i zaznaczyła ulicę z tanim (wg niej) hostelem. W hostelu zaproponowali mi 25 euro za noc, także podziękowałam. Po 2-3 godzinach łażenia i pytania w innych ‘hostelach’ dochodziłam do powolnej załamki : ) wszędzie chcieli 25-35 euro. „Na szczęście” w końcu znalazłam hostel z dormitorium za 17 euro. Oczywiście bez śniadania, myślę że w żadnym z nich nie uświadczyłabym śniadania wliczonego w cenę. Co ciekawe pani informowała mnie że zostało ostatnie miejsce w 4os. dormitorium, tymczasem okazało się, że było tam 7 łóżek, z czego 3 wolne. Tak czy siak, poszłam się umyć i… nie miałam już siły na nic. I tak było już późno, stwierdziłam że następnego dnia zadziałam od rana i szybko coś znajdę.

Wzięłam aparat i przeszłam się na spacer po centrum, parę zdjęć poniżej.

kaczki!!


żuraw!! (?)





pan.

1 komentarz:

  1. Ładne zdjęcia Aga ! (napisz czy eski Ci dochodzą bo nie wiemy ) rodzice pozdrawiają i cieszą sie ze moga sobie poczytać jak żyjesz i co porabiasz:) mama wyśle pościel i co trzeba tylko napisz co trzeba :) ps.Batman śpi na leżaku koło domu xD

    OdpowiedzUsuń