wtorek, 5 czerwca 2012

hitchin' back


wróciłam.
ale jaki to był powrót..:)



Cordoba
po kolacji pożegnalnej, która dzięki pomocy Juana nie była katastrofą, a skończyła się grupowym senkiem na tarasie, i po częściowym ogarnięciu rozpierdzielnika, który powstał w mieszkaniu dzięki ww. wydarzeniu, ze łzami w oczach pożegnałam się ze współlokatorami. odprowadzili mnie na sam próg i nawet machali rączką, dopóki nie znikłam z moim plecaczkiem za winklem (pewnie chcieli się upewnić, czy aby na pewno sobie pójdę).
smutno się żegnać i nie-smutno ruszać dalej w świat..

wydostanie się z Cordoby zajęło ok. 2h. -.-

pierwszy stop, pocieszne małżeństwo, których syn właśnie podróżował podobnie jak ja, tyle że w Ameryce Południowej.
to już wiem, że będzie dobrze.