sobota, 29 października 2011

Gibraltar!


ale najpierw...

kilka zdjęć po naszym powrocie z Granady miesiąc temu :
(gdyż weseli i rześcy udaliśmy się zwiedzać Cordobę)









street art w Cordobie :)





i tak. Kasia i Wojtek pojechali stopem na samolot do Madrytu cudem dojeżdżając na czas na lotnisko :)

ja pogrążyłam się w moim pokoju na szóstym piętrze oddając się oglądaniu filmów i nicnierobieniu. powoli zaczęłam przeobrażać się w pasztet przez czekoladę i ciastka (pracuję nad tym nadal).

jednak! dzięki zmyślności Wuja poznałam na couchsurfingu (link jeśli ktoś - olaboga - nie wie co to) Kasię.
zdecydowałyśmy, że musimy gdzieś ruszyć nasze zadki, Kasia wysłała w kilka miejsc last minute request i następnego dnia rano łapałyśmy stopa w kierunku Gibraltaru, gdyż jako pierwszy odpowiedział nam Tamas, Węgier, który tam pracuje. poszło całkiem gładko, chociaż padało i było zimnawo. miałyśmy szczęście, bo trzecią złapaną osobą okazał się Marokańczyk, który zawiózł nas do samej Linea de la Concepcion :)


Linea i przejście graniczne z Gibraltarem. stąd odebrał nas Tamas.

Węgier okazał się super hostem, razem z nim m. in.:


- przekroczyliśmy granicę i pojechaliśmy na Europa Point


tym razem wzięłam swój paszport ^^ 4 lata temu nie byłam na tyle sprytna i mogłam tylko zrobić Gibraltarowi "papa" spod granicy ^^

przy Europa Point stoi nowy meczet Ibrahima al-Ibrahima z '97 roku, który za bagatela 5 mln euro fundnął król Arabii Saudyjskiej. fajnie, nie? jest to oczywiście najbardziej na południe wysunięty meczet w Europie kontynentalnej i ponoć największy w niemuzułmańskim kraju.

Tamas mówił, że przeważnie nie można tam wchodzić, tym razem jednak udało się ;o







odwracając się o 180 stopni od meczetu i podchodząc 50 m do przodu zobaczyć można.. AFRYKĘ :)
od Gibraltaru dzieli ją tylko 14 km.

nie, to jeszcze nie Afryka, tylko Gibraltar

tak, to za mgłą to Afryka ;p



- pojechaliśmy na kolejny view point, gdzie:

!!!

piękna, spokojna zatoka i port:) można było stać i patrzeć, patrzeć...
... i dalej patrzeć jak z każdą minutą rozbudowuje się Imperium Brytyjskie!

nie wiem czy wiedzieliście (ja nie), że my tu gadu-gadu, a Wielka Brytania rośnie!! Angole cały czas powiększają Gibraltar (patrz poniżej), najpierw budują domy wokół "przystani", a później z przystani robi się parking.. itd. itd... niesamowite.
podobno Hiszpanie nadal boją się, że Anglicy ich zaatakują z Gibraltaru ;)


czas na małpki!!!
zapomniałam, że Gib jest jedynym miejscem w Europie, gdzie małpy (magoty) żyją na wolności.. jest ich naprawdę dużo. Tamas opowiadał, że często latają mu za oknem kiedy siedzi w biurze :D
oczywiście kradną więc trzeba uważać.
nie wolno ich dotykać ani dawać im jedzenia, ale wiadomo że czasem ludzie to robią. poza tym są chyba trochę dokarmiane w tym jednym miejscu, żeby nie latały po całej wyspie, ale część jedzenia muszą sobie znaleźć same.


małpa vs. blondynka
King Kong!!


kto ma głupszą minę?


a tu?


z małym :)




- i kolejny punkt widokowy..


- i jeszcze jeden. widoki naprawdę piękne.


- wieczorem Tamas zrobił grilla i poczęstował nas palinką i kilkoma innymi trunkami..


cóż, powiem tylko, że zakończyło się to pływaniem w nocy w...

..tym basenie

choć do dyspozycji były jeszcze dwa


drugiego dnia szukaliśmy 'geocaches', tzn. ukrytych w różnych miejscach pudełek, w środku których jest lista, na której trzeba się podpisać, że znalazło się pudełko. mogą tam być też inne rzeczy i można dodać coś od siebie.. wszystko wpisuje się też do internetu, a przede wszystkim w internecie są dokładne namiary - szerokość i długość geograficzna- na których należy szukać. latasz z GPSem i szukasz, kto ma więcej ten jest lepszy xD w sumie śmieszna zabawa. pudełka mają być ukrywane w ciekawych, nieznanych miejscach.
tutaj link dla chcących się zagłębić: geocaching

Tamas i nasz pierwszy znaleziony geocache
następnie pojechaliśmy jakieś 20 km na północ, do Castellar de la Frontera, zobaczyć ładny zamek na wzgórzu i znaleźć jeszcze jeden geocache :)
niestety wyładowała mi się wtedy bateria w aparacie więc nie zrobiłam zbyt wielu zdjęć ^^





na południu Hiszpanii rośnie bardzo dużo drzew korkowych, z których poza korkami do wina robią np.. pudełka na papierosy

..czy stoliki. tutaj z moim tinto (winem).

mieliśmy szczęście, bo w knajpie na zamku, w której zatrzymaliśmy się napić panowie ćwiczyli  przed jakimś występem



 między Lineą a Castellar poza oskubanymi drzewami korkowymi widzieliśmy też OSADĘ BOCIANÓW. na każdym każdym słupie gniazdo i w wielu stały bocianki!! :D słodziaki! nie tylko my zimujemy w Andaluzji :) czasem kiedy jest wystarczająco ciepło bociany zostają w Hiszpanii : )


wróciliśmy do mieszkania, zrobiłyśmy z Kasią kolację (ok, właściwie to ona zrobiła :), a następnego dnia rano... Tamas wysadził nas w strugach deszczu na rondzie w Linea gdzie zaczęłyśmy łapać stopa.. właściwie było to bez sensu, bo mieszka na obrzeżach w stronę, w którą jechałyśmy, a wrócił się z nami pod sam Gibraltar -.-
to było to miejsce, w którym łapaliśmy stopa 4 lata temu przez chyba cały dzień.. tyle że wtedy przewody przegrzewało nam słońce, tym razem byłyśmy przemoczone przez deszcz :)
nie wiedziałyśmy za bardzo co robić, na szczęście po jakimś czasie zatrzymała się Hiszpanka, która wysadziła nas już na stacji na autostradzie. przynajmniej miałyśmy coś nad głową, ale i tak było fest zimno, skoro prawie wszystko na nas mokre.
szło tragicznie- jak wiadomo powroty muszą być tragiczne, zatem ten zamiast 4h zajął nam 8 :) znów uratował nas Marokańczyk, zawiózł do Cordoby przez ponad pół drogi. w Hiszpanii bowiem należy bardziej liczyć na obcokrajowców niż Hiszpanów..

była okropna pogoda, wyglądało to mniej więcej tak:


na szczęście w Cordobie świeciło słońce!

mimo powrotu przez który do dziś jestem przeziębiona było warto!
cudne, cudne widoki z Gibraltaru i na niego. plaża pod wiszącą skałą półwyspu pełna muszelek, których przywiozłyśmy ze sobą cały worek :D :D i pływanie nocą w basenie końcem października : )



jeszcze a propos wietrznej pogody piosenka, której słucham w kółko:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz