wtorek, 25 października 2011

mi vida en Córdoba

czas wreszcie opisać trochę moje życie tutaj, mieszkam wszak w Cordobie już 1,5 miesiąca.
(z tygodniową przerwą na Maroko)

pierwsze 3 tygodnie po powrocie z Maroka były trochę straconym czasem (o pierwszym tygodniu po przyjeździe nie wspominając^^), bo niewiele rozumiałam przez andaluzyjski akcent tutejszych Hiszpanów, a jak już zaczęłam trochę kojarzyć to i tak nie mogłam się z nimi porozumieć przez mój żałobny hiszpański : )
oczywiście w czasie wakacji ani razu nie zajrzałam do książek :) zapomniałam końcówki we wszystkich czasach i mówiłam głównie "Aga jeść, Aga iść" itp. ^^ próbowałam się tak porozumiewać raczej tylko z moimi współlokatorkami, bo wstyd przed innymi ludźmi tak kaleczyć ich język. (choć oczywiście wiem, że inaczej nigdy nie będę robić postępów) właściwie przed nimi też było mi wstyd, więc mówiłyśmy częściej po angielsku; jak wspominałam ich angielski był początkowo tak jak mój hiszpański, ale jakoś sobie przypomniały i szło nam coraz lepiej : ) zresztą jedna z nich studiuje anglistykę, ale cóż, umówmy się- wiele dzieci w naszych gimnazjach mówi lepiej niż ona ;P ale z Ainoa mogę przynajmniej w miarę swobodnie rozmawiać.

tak czy siak bardzo ważna sprawa! jak wyglądają moje współlokatorki???
ku uciesze wszystkich o to pytających oraz osoby zdaje się najbardziej zainteresowanej sprawą (Wujo pozdrawiam!) - oto one:


Graciela, Ainoa i Inma



tak. bardzo są zawsze miłe i uprzejme dla mnie, a nawet MYJĄ ZA SOBĄ GARY!!!!
po tym jak w kilku dotychczasowych mieszkaniach od czasu do czasu zlew zaczynał żyć własnym życiem, a garnki machały do nas radośnie próbując przedostać się do przedpokoju, jestem co nieco wrażliwa na tym punkcie.

co więcej, chodzimy nawet razem na imprezy!

(tutaj zamiast Inmy siostra Ainoa)


panuje miedzy nami miłość, przyjaźń i muzyka.

niestety całymi wieczorami przesiadują w salonie oglądając "Seks w wielkim mieście", ewentualnie "Desperate Housewives" albo po prostu telenowele, których wybór jest tutaj bardzo szeroki. zadziwiają mnie zawsze swoją wiedzą na temat każdego serialu, próbując streścić mi kto jest kim.
jako że jest to dla mnie strata czasu wolę raczej izolować się w swoim pokoju i gapić w komputer (przynajmniej daje mi to wrażenie, że robię coś konstruktywnego, chociaż w większości przypadków tak nie jest i już nie wiadomo co gorsze). czasem siedzę z nimi i próbuję zrozumieć hiszpańską nawijkę - ich albo płynącą z tv. ewentualnie obie naraz.


jak już pisałam, tutaj na południu ludzie mają specyficzny akcent, zjadają końcówki wyrazów albo w ogóle nie wymawiają niektórych liter.. jest to zatem raj do nauki :D
w końcu, po tych trzech tygodniach spędzonych przed komputerem (w połowie października złapałam fazę na filmy i obejrzałam z 10 w ciągu 7 dni- z internetem rwącym się co 5-10 minut uważam to za sukces) postanowiłam się OGARNĄĆ :)

od jakichś 2 tygodni chodzę na darmowy 3 tygodniowy kurs hiszpańskiego dla erasmusów, mamy też kurs od podstaw na ETEI (na uczelni), z tym że właśnie było to do tej pory powtarzanie w kółko tego, co już umiem. ostatnio doszliśmy wreszcie do czasów itd. i jest trochę lepiej (mogłam to oczywiście zrobić sama, ale przecież to byłoby za proste!).
właściwie to wyczaiłam w zeszłym tygodniu jeszcze inny kurs dla erasmusów na uniwersytecie - też od podstaw, ale bardzo szczegółowo, więc gdybym co drugi dzień nie zasypiała mogłabym mieć czasem 5h hiszpańskiego dziennie : ) ale niestety już w tym tygodniu 2 kursy się kończą.
udało mi się to dzięki bajzlowi jaki tu panuje - sekretara NIC nie wie, gdzie są zajęcia, kto je prowadzi, podstawowe rzeczy! przychodzisz i musisz czekać 10 minut bo rozmawia z koleżanką! a my narzekamy na nasze sekretariaty ;p  także pobłąkałam się trochę, ale wyszło na dobre.

acha! kupiłam sobie rower!
i od tego dnia jestem szczęśliwym człowiekiem :D
choć oczywiście nie umywa się do mego kochanego ELEGANCE pozostawionego w PL, ale mogę się kulać do szkoły i z powrotem - w jedną stronę mam 15 minut na nogach, ale czasem muszę tam drałować 3x dziennie, co daje 1,5h...

swoją drogą zajęć w szkole jest niewiele, prawie 2x mniej niż w Polsce, a ja i tak mam więcej niż inni, bo wzięłam sobie więcej przedmiotów żeby móc ewentualnie z czegoś zrezygnować, albo jak nie zdam jakiegoś egzaminu żeby i tak mieć te 30 ECTS.. na szczęście część punktów można sobie "nabić" uczestnicząc w tygodniowych seminariach po angielsku. jako że na zajęciach po hiszpańsku nie wiem czy się śmiać czy płakać jest to dla mnie dobre wyjście. wzięłam też 2 języki: niemiecki i francuski, są po 6 punktów i wolę uczyć się języków (choć nie cierpię obydwóch!) niż tych ekonomicznych pseudonaukowych bzdur. grr! znów dzięki sprytowi UEKu mam zniszczone życie. ETEA to niby część Uniwersytetu Cordoby, tylko że jest to prywatna szkoła zarządzania i ekonomii i tak naprawdę jest częścią UCO chyba tylko z nazwy. na początku gość powiedział mi, że mogę sobie wziąć przedmioty z turystyki na UCO- w zeszłym roku można było, ale tam znów powiedzieli mi, że ta umowa tak nie działa i nie nie nie. a więc znów jestem skazana na te ekonomiczne głupoty! to też mnie trochę dobija, bo czuję że marnuję ten czas (2 lata na ueku to i tak stanowczo za dużo zmarnowanego czasu!), poza uczelnią nie mam tu żadnych rozrywek, bo nie wiem gdzie można iść żeby ich zaznać (nie płacąc milionów euro). ok, nie licząc disco ze współlokatorkami albo erasmusami.
ale narzekam, nie?

ha, i jeszcze francuski! miał być od najniższego poziomu, przychodzę na zajęcia a babka ciśnie po francusku! i ludzie rozumieją! wtedy I thought to myself: what the fuck?!
pewnie mieli w większości francuski w szkole średniej i teraz nie idą od zupełnie zerowego poziomu. poprześladowałam więc panią nauczycielkę kilka razy na konsultacjach i powiedzmy, że teraz czasem wiem mniej więcej o co chodzi. fest śmiesznie jest!

ok kończę już powoli te smutki.
chciałam się jeszcze pochwalić, że wieść gminna głosi, iż studenci, a raczej bogaci rodzice studentów ETEI płacą czesne ok. 3000 EURO ZA SEMESTR. .......... .... ...
w szkole oczywiście wszystko się świeci i błyszczy, również ze studentami, dlatego klimat raczej mi nie odpowiada (ach te podupadłe wnętrza przy Grodzkiej 52)...
niektóre dzieci czekają po szkole aż odbiorą je rodzice (!) ładna siara, nie?? nie rozumiem ich! :D

i tak to jest. z erasmusami też jakoś średnio, ale może nie będę tu pisać bo jeszcze przeczytają :P w sumie nie jestem specjalnie socjalna, więc może dlatego nie czuję klimatu.
przynajmniej raz w tygodniu mamy jakąś imprezę w disco organizowaną przez tutorów, ale jest to np. wstęp 6 euro i piwsko przez 3 h za darmo- jako że nie piję piwska to nie uczęszczam.
prawda jest taka, że większość tak myśli tylko o swoim interesie, że jest problemem dowiedzieć się co było na poprzednich zajęciach... oczywiście nie wszyscy są tacy, ale można się trochę dobić.

kilka dni temu dowiedziałam się od kolegi Fina, że ma 700 EURO stypendium. niby że z Unii. to czemu ja nic nie mam? nawet jak ktoś z Polski ma stypendium to max. 250-300 euro. ot wolność, równość, braterstwo.

:)

ale! jako rzekłam pozostawiam to już za sobą, czas ruszyć zadek z Cordoby!
wróciłam dziś (wczoraj) z 3dniowej wycieczki na Gibraltar, było cudnie! :D
(poza powrotem - 8 godzin w deszczu i zimnie...)
relacja wkróce ;p
oczywiście nie padało przez 1,5 miesiąca, a jak tylko wybrałam się na wycieczkę - urwanie chmury.


co do pogody.
tutaj zdjęcia z 12 października:




oraz z wczoraj wieczorem:




także jak widzicie tutaj też powoli przychodzi jesień... zaczęłam spać z zamkniętym oknem!



cytryny zaczynają dojrzewać i spadać z drzew, niedługo zaczną się zbiory oliwek..




 mimo tego że miło, kiedy w październiku można się opalać, tęsknię za polską jesienią, podobno w tym roku jest bardzo ładnie! ach..

na zakończenie jeszcze widok z dachu mojego bloku. mieszkam na szóstym, najwyższym piętrze, także z okien mam podobne widoki, choć nie na wszystkie strony.







dobranoc!

4 komentarze:

  1. no Agu ładne tam widzę nudy. co byś zrobiła, gdybyś nie mogła opuszczać Kordowy? ;]
    co do tego Fina - może on ma 700 na cały wyjazd?
    nie przywoź przypadkiem Wujka do siebie, bo to jest pies na baby. ty wiesz, ile on dupeczek nawyrywał w Ameryce?

    a tak w ogóle - PIERWSZY!

    OdpowiedzUsuń
  2. już ja się dobrze Fina wypytałam ;P ech!
    gdybym nie mogła opuszczać Kordoby to bym do niej nie przyjechała :P
    a Wujo wiadomka! przywozić go nie zamierzam, ale jak sam przyjedzie to proszę bardzo - niech i nawyrywa sobie Hiszpanek, co ma sobie chłopak żałować! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Aguniu, ja chcę tam! u nas zimno, padło ogrzewanie w chałupie i nawet dual owija się kołdrą cały czas. jak się tylko kasa jakaś pojawi na horyzoncie, niechybnie wyruszam.i ach ach jakże Ci ślicznie w tych włosach, szkoda żeś jest bojący dudek i nie dałaś zafarbować - a ja w międzyczasie zostałam blądynkom XD

    OdpowiedzUsuń
  4. dzięki Magdziu ;) widziałam widziałam żeś znów zmieniła imidż :D fajnie jak zawsze ^^ a faza przejściowa to przepraszam przed czym? przed dreadami!?!?!
    a tutaj od wtorku też zimno, chodzę w kurcie- wyobrażasz sobie?? do tego już trzy razy padało. jestem zawiedziona.

    OdpowiedzUsuń