wtorek, 6 grudnia 2011

Jaén


w weekend 19/20 listopada wybrałyśmy się z Kasią do Jaén, niewielkiego miasta ok. 108 km na wschód od Cordoby.

dotarłyśmy dość szybko poruszając się głównie carreterami i podziwiając po drodze oliwki dojrzewające na polach.. w powietrzu czuć było specyficzny zapach oliwy.
prowincja Jaén to najbogatszy w gaje oliwne region Hiszpanii i zarazem największy światowy producent oliwy z oliwek.

z centrum odebrał nas nasz host Rafa, a jako że mieszka w dzielnicy La Magdalena, tak wygląda widok z jego mieszkania:)


nie tracąc czasu poszłyśmy na spacer..







podobno w wielkiej katedrze pw. Wniebowzięcia NMP w Jaén (Catedral de la Asunción de la Virgen) znajduje się... chusta św. Weroniki! tak tak!


chciałyśmy zbadać tą sprawę, ale oczywiście okazało się, że wpuszczają do katedry za opłatą kilku euro.. miałyśmy więc przyjść dnia następnego przed/w trakcie mszy. Kasi się ta sztuka nie udała, mi owszem - tzn. zwlekłam się do katedry, ale żadnej chusty nie widziałam!! ściema! :P

pewnie złośliwi Hiszpanie na czas mszy zamykają kaplicę (?) z ową chustą, aby jej przypadkiem ktoś nie obejrzał..

tak czy inaczej Jaén jest (wg hiszpańskiej wiki) jednym z 5 miast które tak na serio-serio ubiegają się o status posiadania tej prawdziwej wersji. za pozwoleniem - good luck.


miasto jest bardzo ładnie położone na przedgórzu Gór Betyckich i góruje nad nim największa (prawdopodobnie) atrakcja - zamek Castillo de Santa Catalina. prawdopodobnie największa atrakcja, bo go nie widziałyśmy.. Rafa proponował, że nas tam zabierze, ale chciałyśmy pojechać następnego dnia. niestety następnego dnia (po imprezie..) obudziliśmy się późno i nie było już czasu na zamek. cóż, mamy przynajmniej dobry powód żeby wrócić do Jaén :)





bo kebab był zamknięty.

tapas. you never know what you're gonna get...


wpływ kultury wschodu.


po spacerze poszłyśmy spać. spałyśmy z 4-5 h nadając sobie tytuł najnudniejszych gości ever. dzień wcześniej w Córdobie byłyśmy na jakiejś imprezie i przez cały dzień byłyśmy nieco zamulone, trzeba się więc było zregenerować, bo Rafa zorganizował wieczorem spotkanie z innymi erasmusami i swoimi znajomymi, w sumie zebrało się z 15-20 osób. hiszpańskim zwyczajem poszliśmy najpierw coś zjeść, a później posiedzieć do 2 czy 3 barów z podłogą tradycyjnie usłaną "pipas", czyli prażonym słonecznikiem, a właściwie łupinami, które ludzie w barach rozrzucają wszędzie wokół.
miło, że nie poszliśmy na jakieś harde disko jak to zwykle w Córdobie (^^'), tylko do w miarę spokojnych, studenckich miejsc, gdzie można było też pogadać.


następnego dnia Rafa zrobił nam pokaz przygotowywania paelli (peszek- nie zapisywałam! :P), którą pochłonąć przyszli również znajomi z poprzedniego dnia :)


i odrywamy główki - mniam mniam!



na koniec nasz host zaprezentował nam jeszcze swój strój Jacka Sparrowa :D perukę zrobił ze swoich obciętych dreadów :D


 biegnąc łapać stopa bałyśmy się, że nie zdążymy dotrzeć do Córdoby przed zmrokiem - oczywiście wyszłyśmy trochę za późno. jakoś nie mamy szczęścia do łapania samochodów na dłuższe dystanse..
 tymczasem drugie czy trzecie auto, które nas mijało, zatrzymało się-> Córdoba! : )
miałyśmy szczęście, zwłaszcza że przez większą część drogi lało tak, że prawie nie dało się jechać; nie byłoby fajnie gdzieś tak utknąć.



wycieczka zaliczona do udanych:) ale trzeba jeszcze wrócić na zamek!

4 komentarze:

  1. el cisnę i krewetkowa morda bardzo mnie rozczuliły :) pozdrowienia z Szekesfehervaru, który zaraz przyjdzie mi opuścić - Asia B.

    OdpowiedzUsuń
  2. el cisnę..? a faktycznie, popatrz, nie zauważyłam ;P
    dzięki za komentarz, już myślałam, że nikt nie czyta tych moich poruszających historii
    i do zobaczenia niedługo, mam nadzieję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że to powiem, ale na tym talerzu, to wygląda jak konik polny bez pancerzyka, 2 snickersy z bekonu i to białe to jakby pies wyżygał. Taka prawda!
    Najlepszy Rap!

    OdpowiedzUsuń
  4. Szanowny Rapie,
    co to znaczy wyŻygać? tak czy inaczej nie ma to nic wspólnego z psem, ale rozumiem że w Katowicach możecie nie mieć majonezu.. takie życie, taki ciężki los rodzin górniczych.
    snickersy to pasta krabowa.
    a co do konika masz rację. farma mutantów z Malagi.
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń