poniedziałek, 12 grudnia 2011

McSevilla i duże frytki



kryzys kryzysem, ale świętować trzeba. 6. i 8. grudnia to kolejne wolne dni w Hiszpanii nazywane "puente" - czyli most. jako że w tym roku przypadły na wtorek i czwartek chciałyśmy jechać już w piątek 2 grudnia do Walencji- ja z Renatą, a Kasia ze swoją współlokatorką Zosią. ostatecznie jednak w piątek były jakieś imprezy, więc zostałyśmy w Cordobie i stwierdziłyśmy, że Walencja daleko...
że może będzie padać...
że może trzeba wrócić w poniedziałek na hiszpański i nie opłaca się tyle jechać...
stanęło więc na wycieczce do Sevilli.

jako że Renata ma znajomych chyba w połowie hiszpańskich miast ;) mogłyśmy spać u jej kolegi, Darka. tyle że po imprezie wstałyśmy w sobotę koło 13 (ok, ja o 14) i nie wiem czy kiedyś później zaczynałam łapać stopa - na wyjeździe byłyśmy koło 16.. zresztą Kasia i Zosia nie były wiele szybsze ;p
prawie od razu złapałyśmy jakichś 3 gości, nie dogadałyśmy się do końca i zawieźli nas... na kolejny wyjazd z Cordoby oO chcieli nas po prostu przewieźć kawałek - super. to było trochę gorsze miejsce, stałyśmy 3 godziny i już zastanawiałyśmy się nad powrotem (co zaiste byłoby smutne), zwłaszcza że Hiszpanie to często żałosne chamy, pokazują środkowy palec lub jeszcze inne znaki, drą mordy z samochodu czego i tak (na szczęście) nie da się zrozumieć, udają że się zatrzymują i odjeżdżają, mając przy tym ubaw życia... dzicz.
w końcu jednak zatrzymały się 3 dziewczyny, Brazylijki, które są na wymianie w Barcelonie, ale korzystając z puente zwiedzały Hiszpanię wypożyczonym samochodem. (wiadomo - jeśli zatrzymuje się ktoś w Hiszpanii to na 50% nie będzie to Hiszpan.. dzicz ma pełne gacie i boi się zabierać autostopowiczów, nawet jeśli to 2 dziewczyny.. ;P)

tak czy inaczej dotarłyśmy do Sevilli, która, w przeciwieństwie do Cordoby była już ozdobiona świątecznie, a przez ulice przewalały się takie tłumy, że nie dało się przejść.. +wszędzie pełno drącego się bachorstwa, gr :P







katedra


psychodeliczna koza ;o
Aga i świąteczne palmy
Renata i kosz na śmieci ;P

Plaza de España by night


hiszpańska faza na szopki
od małych..


...aż do tych prawie naturalnych rozmiarów






mniej turystyczna okolica

"mniej walizki, więcej plecaka!" + rum :D


bohater wieczoru - bąbelkowany jabol z Dii (nędzne 4%)
prawdziwe niedzielne śniadanie ze świeżymi bułeczkami. i masłem!


nauczyciele protestujący w katedrze przeciw cięciom w edukacji... Zosia widziała ich obóz już w wakacje... hm cóż, Hiszpania..

poza nauczycielami w katedrze można zobaczyć także 4-tonowy, największy w Hiszpanii ołtarz; w znacznej części złoty - zgadnijcie skąd je wzięli..?
ostatnie badania ponoć potwierdziły, że faktycznie jest tutaj pochowany Kolumb



za zrobienie w sklepie tego zdjęcia zostałam upomniana, że NIE WOLNO! wielka tajemnica handlowa i żeby nikt czasem nie odgapił. odgapiajcie więc.
świnki trzy :P
wiadomo- wycieczka bez McDonalda się nie liczy!
hiszpańska obsesja na punkcie SpongeBoba - nie wystarczą im baloniki, parasole, ubrania, wszystko o czym możecie pomyśleć ze SpongeBobem! po ulicy muszą jeszcze pocinać kolesie w żółtych rajtuzach z krokiem w kolanach mało efektownie naśladujący Kanciastoportego...


hiszpański Empik

Plaza de España po raz drugi i wracamy do naszej miłej Cordoby!






.

2 komentarze:

  1. Wracałyście łódką czy tym powozem z osłem? Przyznam szczerze, że się jaram. Zwłaszcza czytając pochlebne komentarze o Hiszpańczykach.
    Najlepszy Rap!

    OdpowiedzUsuń
  2. najpierw łódką, później osłem. później dwoma Hiszpańczykami i na końcu odbyłyśmy jeszcze pieszą pielgrzymkę pod samiutkie drzwi.

    OdpowiedzUsuń