piątek, 2 grudnia 2011

listopadowo po raz drugi




tydzień po powrocie z Lizbony przyjechał do nas nasz host z Gibraltaru ze swoim kolegą Hiszpanem.
długo by opowiadać, tyle, że zakończyło się to tragedią.
przez dwa wieczory moje Hiszpanki nie mogły przesiadywać i oglądać swoich seriali w salonie (przy czym piły z nami, a za drugim razem gdzieś wyszły), co okazało się być dla nich traumatycznym przeżyciem.
w związku z tym raczej nie mogę mieć gości.
w związku z tym chcę się przeprowadzić na drugi semestr. :)



niestety, ale ostatecznie moje współlokatorki nie okazały się być zbyt rozrywkowe (co za odmiana..)
większość czasu spędzają wspólnie w salonie przeżywając wraz z Sarah Jessicą Parker "Seks w wielkim mieście", lubią też "Przyjaciół" i właściwie wszelkie inne seriale, których w hiszpańskiej tv opór. choć właściwie powinnam napisać, że oglądają reklamy przeplatane serialami, bo co 10 minut mamy 10 minut reklam :)) naprawdę!! ostatnio oglądałam Simpsonów (czasem czynię to do obiadu ;p - bajki przynajmniej jestem w stanie mniej-więcej zrozumieć, nie to co moje współlokatorki nawijające do mnie czasem swobodnie po andaluzyjsku), po 10 min reklam było 30 sekund serialu... i znów 10 minut reklam! :D :D
tak więc siedzą sobie one i przeżywają okropne czasem emocje przed tv. ja z kolei wolę siedzieć przed wiecznie wieszającym się kompem i klnąć na niego oraz marnować czas przed nim niż przed tv...

dla nich to z kolei jest mega dziwne i niezrozumiałe:)



w szkole jest oczywiście najnudniej na świecie, tak jak pisałam muszę robić te ekonomiczne bzdury żeby nastukać 30 ectsów.. chciałam być tak sprytna i wziąć sobie więcej przedmiotów, żeby w przyszłym semestrze mieć więcej wolnego (i tak miałam i mam z 2x mniej zajęć niż w PL), ale - peszek - z dwóch przedmiotów po hiszpańsku sama zrezygnowałam, bo prawie nic nie rozumiałam i bałam się, że nie zdam egzaminów. z jednego pan sam mi powiedział, że kiepsko to wygląda (na drugiem kolokwium byłam nieprzygotowana, bo nie wiedziałam, że będzie, a grupa z którą miałam robić projekt chyba mnie nie lubiła za bardzo i naskarżyła na mnie, że nie przyszłam raz na spotkanie a propos projektu, bo dowiedziałam się dzień wcześniej..). po naskarżeniu pan mnie znielubił i stwierdziłam, że pierniczę.
 tym sposobem muszę zdać wszystkie egzaminy żeby mieć 30 pktów! ^^
zasadniczo na sranie mi to wszystko (tak sobie, za przeproszeniem, zaczęłam myśleć), wszak gardzę uekiem, co mnie wysłał bez piniendzy w świat, lepiej by do roboty pojechać gdzie na te pozostałe pół roku.. albo wrócić do Krk.
jednakowoż obawiam się, że jako sierocie ciężko byłoby mi znaleźć pracę^^ (zwłaszcza zważając na juz podjęte próby, hehe..), a życie w Krakowie też trochę kosztuje. liczę zatem nadal na to, że dostanę w końcu tą kasę i... zobaczymy w styczniu-lutym, co dalej.
+w Krakowie musiałabym dalej studiować turystykę na ueku, czyli trochę mniejsza, ale nadal nuda.
ale: byłoby przynajmniej co robić! nie to co tutaj.. ale na wiosnę znów można będzie jeździć na wycieczki..^^

początkiem listopada ochłodziło się nieco, tzn. było ok. 20 stopni:) wszyscy zaczęli narzekać jak to okropnie zimno nie jest, ale faktycznie w nocy bywało kiepsko. doceniłam pomyłkę rodziców, którzy zamiast mojego małego śpiwora przysłali mi wielki puchowy i zaczęłam w nim spać zawijając się weń całkiem, czasem nawet nie wystawiając nosa na zewnątrz : )
właściwie czemu tak zimno?
dlatego, bo Hiszpanie są głupi.
niestety, ale jest tak.
dla mnie to już oczywiste, ale dla niektórych pewnie nie, że tutaj w mieszkaniach przeważnie nie ma ogrzewania!! co z tego, że w zimnie czasem jednak jest ujemna temperatura, a pojedyncze okna nie izolują za dobrze.. mieszkania są przystosowane do ciepła i nara.
moje współlokatorki mają w pokojach grzejniki, ja też w końcu zdecydowałam się kupić, skoro one będą nimi zdrowo zasysać prąd to czemu mam być gorsza?
od kilku dni zatem grzeję zad przy grzejniku i jakoś tak bardziej chce się żyć, zwłaszcza rano. kilka razy nie poszłam na zajęcia, bo nie chciałam porzucać zagrzanego śpiworka i wyłazić na zimno. brr!

wiem, miętka jestem.




jeszcze co do zajęć, to poza ekonomicznym bełkotem mam też hiszpański, niemiecki i francuski. śmiesznie uczyć się niemieckiego i francuskiego po hiszpańsku; nauczyciel niemieckiego jest pociesznym, starszym panem, który przyjeżdża zawsze na rowerze i chodzi ze swoim kaskiem. ubiera duży sweter w kolorowe paski i ogólnie nie przejmuje się swoim wyglądem; ma też z boku ostrzyżonej na krótko głowy zapleciony kilkunastocentrymetrowy, siwy warkoczyk.. ostatnio nie było zajęć, bo przyszły 3 osoby, gadaliśmy więc trochę o sobie. okazało się, że przyjechał do Hiszpanii z Niemiec w wieku 25 lat po -oczywiście- jakimś miłosnym zawodzie, prawie nie mówił po hiszpańsku, miał zostać na rok, później na następny, i tak siedzi tu już 20 czy 30 lat (nie pamiętam)..
jako że miałam niemiecki w gimnazjum i liceum, a poziom tutaj jest iście hiszpański, nie jest za mną źle.
gorzej z francuskim ^^
babka niezrażona nadal nawija do nas w tym języku i nic nie wiem :) słabo to widzę, trzeba będzie to kiedyś wreszcie ogarnąć...
hiszpański natomiast jak na 3 miesiące tutaj - żenua.

w każdym razie mając taki miks: polski-angielski-hiszpański-niemiecki-francuski czasem na niemieckim odpowiadam po francusku, na francuskim po angielsku, a w mieszkaniu po niemiecku*
(*konfiguracja dowolna)


jeśli chodzi o zajęcia pozalekcyjne- udało mi się 'odkryć' coś w rodzaju kina studyjnego - Filmoteca de Andalucia. bilety nie kosztują, tak jak we wszelkich "-pleksach" 10 euro, ale, kiedy kupi się karnet, mniej niż 1 euro; czasem są też seanse za darmo.. :) i oczywiście nie puszczają całego tego badziewia komercyjnego, w większości stare filmy, klasykę kina czy ostatnio przez klika dni dokumenty z różnych stron świata.
myślałam - nie wiem czemu - że będzie to w jakiejś obskurnej małej sali, miejsce okazało się 'elegantsze' niż w wielu wielkich kinach.

jedna z większych tragedii tutaj: mieszkam naprzeciwko basenu. dosłownie 15m; nawet w zimie mogłabym spokojnie przebiec od wyjścia do mojego bloku z mokrą głową nie czując chłodu.
wejście na godzinę kosztuje 5 euro..


haa..

mają jakieś karnety miesięczne, które kosztują 'tylko' 30 euro, ale ponoć można korzystać wtedy też z innych atrakcji takich jak siłownia (absolutnie) czy joga (hell yeah!).
jednak wyrobienie tej karty to nie taka łatwa sprawa... trzeba mieć jakąś inną kartę, że się jest młodym, studentem itd., jakieś inne papiery poznosić (już nie pamiętam), a nawet zdjęcie...... masakra oO
nie wiem czy przypadkiem nie będzie mi do tego potrzebna moja legitymacja tutejsza (której nadal, po 3 miesiącach, NIE MAM!!). muszę udać się do jakiegoś sekretariatu w tym centrum sportowym i tak wybieram się od 2 tygodni... w końcu daleko mam, heloł!

tymczasem czuję, że niedługo tyłek zacznie mi się przelewać przez krzesło! :D haha fajnie, nie? :D

ech te śluby..

za sukces miesiąca uważam, że po 2 miesiącach uruchomiłam swój hiszpański numer :)
dziadoska hiszpańska karta nie chciała współpracować z moim telefonem; z przysłanym z Polski telefonem zawiniętym babci też nie ;P w końcu kupiłam sobie najtańszy telefon za 19 euro... z druga kartą :/ także tą pierwszą mam zamiar wcisnąć jakiemuś erasmusowi, który przyjedzie na drugi semestr.. ale pewnie ostatecznie sama ją wykorzystam, bo jest na niej 5 euro.
próbowałam też wcześniej znaleźć coś przez internet, ale były tylko ogłoszenia z innego miasta..

dzięki uruchomieniu hiszpańskiego numeru mogłam (tak, po 3 miesiącach) rozwiesić ogłoszenia, że świadczę rasta-serwis. do tej pory rozwiesiłam dwa ogłoszenia i jestem z siebie dumna.

no. to tyle!

poniżej trochę zdjęć ze spacerów po Cordobie, w listopadzie trochę zamuliłam i w większości siedziałam tutaj, z Kasią pojechałyśmy tylko na krótką wycieczkę do pobliskiego Jaen, którą mam zamiar streścić kolejnym razem..


(a właśnie, że tym razem zdjęcia będą małe, o!)

religijnie.
Plaza de Capuchinos






fontanny.






antykryzysowy chleb.
kupujemy prezent urodzinowy - jak zwykle u Chinola.
Chinol ma WSZYSTKO!! :D

i jest imprezka.
Plaza de Tendillas.





po ślubie pod Iglesia de Santa Marina de Aguas Santas
a pomarańcze powoli dojrzewają.






pozostałość po fabryce oliwy z 1903 r.
i oliwki - też powoli dojrzewają









nasza zabawa w trakcie spaceru - wyciąganie drobnych z fontann xD








i super film, naprawdę pięknie pokazujący Cordobę.
skoro ja Was nie zachęciłam, to może odwiedzicie mnie dzięki obejrzeniu.. ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz