czwartek, 31 maja 2012

najwyższy czas!




czas iść dalej.
chociaż jakoś tak smutno czasem, to nie oszukujmy się, Cordoba jest jednym z najnudniejszych miejsc na świecie!
piękna i cudowna, nie można jej tego odmówić.
piękna na emeryturę.



wciąż pluję sobie w brodę, że nie dostałam się do Granady, ale z drugiej strony widocznie tak miało być. właśnie tych ludzi miałam poznać, w te miejsca dotrzeć, a inne ominąć.
najbardziej jest żal opuszczać to mieszkanie, bo faktycznie w tym semestrze prawie nigdzie nie wychodziłam - nie musiałam. poza tym, że niespecjalnie mi się chciało, to praktycznie co wieczór bawiliśmy się miło tutaj, na san fernando.
tak miło, że jestem w ciąży spożywczej, jakiś 5 miesiąc.

po weekendzie majowym nastały patia, później feria, a ostatnie 10 dni spędziłam cudownie z Roho i Dziubem, których sam widok był jak promienie słońca na twarzy. było tak!:) (w międzyczasie z marnym skutkiem próbując napisać choć parę stron licencjatu..)
zdjęcia nie wiem czy kiedyś nastaną, za dużo się dzieje, a ja zbyt nieogarnięta jestem.
jutro na ostatniej mej wieczerzy w Cordobie zjawi się dodatkowych 6 osób, razem będzie nas z 12, i ponoć mam coś ugotować nawet dla nich. póki co zakupiłam 2 flaszki taniej wódki z Dii.

a później! to dopiero będzie wycieczka^^
jutro, tzn. za parę godzin przyjdzie pan kurier zabrać moje ostatnie manatki w postaci 30-kilowej paki (i tak wszystko się nie zmieści i chyba zostawię część rzeczy pod opieką Juana na czas bliżej nieokreślony..), spakuję się w plecaczek i ruszam w powrotny hitch-trip do ojczyzny.
przez Portugalię, północną Hiszpanię i Szwajcarię... odwiedzając po drodze 5 znajomych:)
załatwianie wiz i licencjat zniszczyły troszkę mój plan wycieczki mocno go ograniczając, tyle tutaj jest jeszcze miejsc do zobaczenia..! i szkoda, że w Portugalii tak krótko będę, pewnie wrócę tu dopiero na wspomnianą emeryturę. uwidzi się.

cóż więcej, za jakieś 2 tygodnie zacznie się szaleństwo wiz, licencjatu, spotkań krakowskich i przerażenia, że nic o Chinach nie wiem, a już za miesiąc tam wyruszam.
miałam plan nauczyć się trochę rosyjskiego, nawet książkę od Justuni tu przywlekłam, ale tak szalenie byłam zajęta, że nawet jej nie otworzyłam.. hm.


cieszę się, że będzie już z powrotem Polska, i zimno, i będzie padać! a ludzie będą marudzić, w tym ja najbardziej. i będą sklepy czynne 24h! z dobrą, polską wódką! ;P i chlebek!!! i religioznawcyy!
i kolej, na którą będzie mnie stać. kino, teatr, zawalony turystami rynek. i basen w sensownej cenie.
w supermarketach będzie można kupić 1 cebulę, a nie 2 kg w siacie.

ale nie będzie sklepów Arabów z tymi wszystkimi daktylami i figami! ani Marokańczyków.. ani Chinola z tandetą. vino tinto i tapas ;( karczochów! salmorejo! gotowanych jajek w supermarketach! posiekanej zamrożonej cebuli w supermarketach! piosenki z Mercadony!!!
nie będzie piso de Sota, gdzie zawsze można wpaść i znaleźć towarzystwo.
nie będzie ETEI, tragikomicznej uczelni z Cordoby, ha! będzie za to UEK -  już nie wiem co 'lepsze'.
jak tak pomyślę, że wytrzymałam 2 lata na UEKu i rok na ETEI, to zdaje mi się, że naprawdę MOGĘ WSZYSTKO i już nic mnie nie zniszczy!

tak to jest. poza tym mieszając ciągle polski, angielski i hiszpański, już w żadnym z tych języków nie potrafię myśleć ani mówić... całkiem źle się podziało w tej głowie, że też niektórzy tak potrafią zmieniać język 5 razy na minutę.

dość smutków.

w drogę!




acha, i znów jestem rasta! póki co mniej niż bardziej, ale liczy się!

do zobaczenia niedługo :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz