środa, 9 maja 2012

nieustające wakacje

czas płynie tak szybko, dni mijają niepostrzeżenie jeden za drugim.

ostatnie tygodnie były wspaniałe.
spotkania i ważne rozmowy, dzięki którym lepiej wiem czego chcę i co zrobić z podarowanym mi czasem. odważniej spełniać marzenia. widzieć dalej i więcej.
jakkolwiek banalnie to brzmi. ale poznałam ludzi wcale niebanalnych, fascynujących, inspirujących. pełnych życia.

dobrze jest:) chociaż wciąż wstaję z przekleństwem na ustach, że znów zaspałam, to zaraz potem uśmiecham się i.. hm. przecież obowiązkowe zajęcia mam tylko 2 razy w tygodniu o 19 :D


taka prawda, że za wiele tu do roboty nie mam; po walce z sekretarą, która łaskawie (!) przyjęła moje podanie, kochany pan dziekan zgodził się zaliczyć mi punkty z przedmiotów z trzeciego roku, które nadrobiłam na drugim i teraz mam właśnie tylko ten angielski 2x w tygodniu..^^ oczywiście zamiast sprawdzić to od razu w styczniu, zadzwoniłam dopiero po 2 miesiącach stresu, że tyle beznadziejnych zajęć, i to po hiszpańsku...
i co ważne, mam stypendium!!! dowiedziałam się w Meknesie, w Maroku i depresja skończyła się jak ręką odjął :D w sumie skończyła się już wcześniej, sam wyjazd do Maroka na 3 tygodnie zmienił mnie - każdy dzień tam był tak piękny, że nie sposób było nie być po prostu szczęśliwym.
tak. jednak teraz nie muszę już liczyć każdego eurocenta wydanego w Dii - robię to nadal, ale hobbystycznie ;P wcześniej też nie musiałam, oczywiście bez przesady, ale na pewno nie przyjechałabym tutaj drugi raz nie mając od początku stypendium - trochę zniszczyło to moją psychikę w pierwszym semestrze.


a jako że mam teraz opór kasy, to mogę.. jechać do Chin!!
ciągnie mnie tam już od 2 lat, a może nawet dłużej, teraz wreszcie postanowione:) teraz poza pieniędzmi mam też odwagę, żeby to zrobić. znalazłam przez autostopem.net Grześka, Olę i Monikę, pojedziemy razem, ale część trasy chciałabym pokonać sama.
termin? koniec czerwca - koniec września, tak byłoby najlepiej, ale oczywiście to byłoby zbyt piękne, chyba będę musiała wrócić w połowie września, dokończyć pracę, szukać mieszkania...

wstępnie koleją nad Bajkał, później 2 tygodnie w Mongolii, przez Pekin, Szanghaj i Hong Kong na południe. koniecznie też Syczuan. marzyłam o Birmie, ale nie wiem czy sprawy z przekraczaniem granicy nie będą zbyt skomplikowane, wszystko okaże się jak zwykle w praniu. powrót przez Kazachstan obawiam się, że będzie trochę stresujący przez to, że będzie już mi się spieszyć do Polski. znowu! nie cierpię tego i z utęsknieniem czekam na dzień, w którym będę mogła wyruszyć bez limitu czasowego.. tymczasem może jednak skończę studia. i cieszę się tym, że mogę wyjechać chociaż na te 2,5 miesiąca :)
choć wciąż trochę się boję, że nie będzie mi się chciało wrócić:)

ostatnie 10 dni spędziłam na Cabo de Gata, w Walencji i w Barcelonie.
na plażę na Cabo de Gata wybrałyśmy się w piątkę, my z Kasią wyruszyłyśmy dzień wcześniej, spotykając po drodze zakręconych hipisów (choć w sumie zabronili się tak nazywać..), którzy zabrali nas na plażę w San Jose. później dwa dni na plaży San Padro, razem z Agathe, Anu i Sandy. po tych dwóch dniach stwierdziłam, że nie mogę już usiedzieć na tyłku i ruszyłam na północ.. w sumie to była moja pierwsza, dłuższa niż 2 dni, wyprawa stopem sama. dużo o tym myślałam; przekonuję się coraz bardziej, że wcale nie było mi smutno, że było w porządku.
tylko wciąż nie wiem czy będzie też ok na dłuższą metę.
mam nadzieję, że niedługo się przekonam.

tak sobie leżę i marzę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz